Bieg Katorżnika
15 sierpień 2013 r.,
Lubliniec

Autor: Michał Cygan

 
Biegam już od ponad 3 lat, mam za sobą kilka maratonów, a połówek już nie liczę, bieganie daje mi bardzo dużo radości a najlepsze w tym wszystkim jest to, że stale trzeba walczyć, z lenistwem, z odpowiednią dietą, ze słabościami z trasą która  nie zawsze jest łatwa no i w końcu z samym sobą już na zawodach, żadne nich nie są łatwe zawsze jest walka. Nagrodą za te wszystkie męczarnie i wyrzeczenia jest META, wszyscy tam dążymy tam jest nasze szczęście. Kiedy przebiegnięcie „połówki” przestało być dla mnie wyzwaniem stwierdziłem ze trzeba w końcu pokonać królewski dystans maratonu. Udało mi się tego dokonać już w pierwszym roku mojej przygody z bieganiem, fakt czasem nie należy się tu chwalić ale udało się ukończyć. Od razu wiedziałem ze nie jest to mój dystans 4 godziny monotonnej męczarni....(bo tyle mniej więcej potrzebuje na pokonanie maratonu) to nie dla mnie. Zacząłem rozglądać się za kolejnym wyzwaniem, czymś wyjątkowym i innym niż wszystkie biegi „masowe”.  

 

 

Znalazłem! To jest to pomyślałem, to będzie prawdziwa walka z samym sobą. Niestety przegapiłem zapisy i nie udało mi się wystartować ( po 3 godzinach wyczerpał się limit miejsc). Postanowiłem ze w tym roku nie odpuszczę. 15.01.2013 o godzinie 9:00 miały wystartować zapisy do tegorocznej edycji biegu. Nie spałem już od 7 czekając niecierpliwie przed komputerem nerwowo odświeżając stronę biegu. Ruszyły zapisy! Rejestracja przebiegła bardzo  płynnie, o udziale w zawodach decydowała kolejność dokonania wpłaty, czyli tak naprawdę jeden z bankowców który księgował moje przelewy.  

 

 

 

Wielka radość mnie ogarnęła gdy dostałem emaila o zaksięgowaniu mojej opłaty na koncie organizatorów, mimo ze zrobiłem to od razu po rejestracji to załapałem się dopiero na ostatnią turę o godzinie 15. ( ze względu na bezpieczeństwo starty odbywały się w godzinnych odstępach po 150 osób). Nie przygotowywałem się jakoś szczególnie do tego biegu po prostu biegałem tak jak do tej pory, czyli jak mi się chciało. Im bliżej było biegu tym bardziej nie mogłem się doczekać. Przed biegiem postanowiłem wyjechać w góry ze znajomymi aby w drodze powrotnej zahaczyć o Lubliniec i tak się stało. W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień, ok. godziny 13 dojechaliśmy do Lublińca, pobrałem pakiet startowy i pozostało tylko czekać do startu. Dystans ok. 13km, przeglądając wyniki z poprzednich edycji nastawiałem się na czas ok. 2 godzin, wielkie zdumienie i groza mnie ogarnęła gdy na metę wbiegali zawodnicy z czasami grubo ponad 3godzin, kurczę nie będzie lekko – pomyślałem.  

 

 

 


Pół godziny do startu – szybka rozgrzewka, rękawiczki i buty zaklejone taśmą – jestem gotowy. No to w drogę, szybka weryfikacja przed wejściem do strefy startu i już nie ma odwrotu. Nastawienie – bojowe, jak na żołnierza przystało. -Jesteście gotowi? Pyta spiker -TAAAAK krzyczy 150 facetów gotowych taplać się po szyje w błocie bagnie i niewiadomo w czym jeszcze....10...9...8... ....3...2...1.... ruszyli, prosto do jeziora z którego wyszliśmy po ok. 30 min przedzierania się przez czciły. Trasa była bardzo trudna ok. 90%  było w wodzie, błocie i bagnach, 10% organizatorzy zostawili na kilka przeszkód sztucznych i dobiegnięcie do mety po pomoście. Mimo że było ciepło to bałem się ze wychłodzę organizm w jeziorze woda była ciepła ale już w rowach temperatura spadała o kilka stopni co nie było przyjemne. Liczne gałęzie, konary i korzenie boleśnie obijały się o piszczele, nie było możliwości zobaczenia ich w błocie i brudnej zmąconej wodzie. Jako biegacz dużo zyskiwałem na zwyczajnym bieganiu, tak,  organizator zadbał o urozmaicenie trasy i zaplanował kilkanaście ok. 100m odcinków po lesie i krzakach. Były to jedyne miejsca gdzie była możliwość wyprzedzenia innych zawodników, w wodzie, bagnie czy innym błocie mogłem o tym zapomnieć – za wąsko, za dużo błota i mułu, każdy stawiany krok był bardzo niepewny i niestabilny. Po jakimś czasie ( nie wiem jakim bo nie miałem zegarka) dotarłem do wodopoju co mnie bardzo ucieszyło bo woda to była rzecz której akurat bardzo potrzebowałem, pytam –daleko jeszcze? – jakaś 1/3 drogi.....Dam rade pomyślałem, krzepiąc w sobie resztki sił starałem się przyśpieszyć.

 

 

 

Poobijane piszczele bolały coraz bardziej natrafiając na kolejne „niespodzianki” w przemierzanych rowach. W oddali słychać spikera, już niedaleko. Wychodze z rowu i wbiegam w las, fajnie nadrobię kilka minut myślę sobie, po czym wpadam po pachy w bagno i tak przez kilkaset metrów bagno –rów –bagno –rów –bagno -rów........ las :D  Po drodze mijam kobiety które startowały o godzinie 12 wleką się, ledwo żyją, a ja o dziwo mam moc i to sporo. Brnę nieustannie do mety nie zatrzymując się ani na chwilę, między krzakami widzę już plażę z której startowaliśmy tak, to już zaraz koniec. Ostatnie przeszkody już na plaży między kibicami, trochę czołgania się, przejście pod mostkiem, przez oponę i pełna moc -finisz –sprint 200m do mety jeszcze wyprzedzam zawodników i KONIEC !!!! Zalewa mnie fala euforii, szczęście, tak to jest to co kocham –walka. Nagrodą jest podkowa katorżnika, niesamowite trofeum, żeliwne ciężkie i na łańcuchu. Gratis - oranżada Helena, która nigdy tak dobrze nie smakowała. Wychłodziłem organizm, było mi zimno. Rozebrałem się do gaci i hop do bajora aby zmyć z siebie cały syf....o jak dobrze....wszystkie rzeczy do kosza, normalny prysznic i zbawienny posiłek.

Dystans – 13km

Czas –2:24:06

Tępo – 11:05 min/km

 

Wystartowało 142 zawodników, 125 ukończyło bieg, ja  z moim czasem ulokowałem się na 20 pozycji.  

 

Niesamowity bieg, niezapomniane przeżycia niekończąca się walka o zwycięstwo – kocham to

 

  

 


Lubuski  Portal  Biegowy,  Autor:  Krzysztof  Grzybowski  bigfut@poczta.onet.pl
     www.lubuskiportal.fc.pl    Data powstania  03.02.2008 r
 
   Wszelkie prawa zastrzeżone