Zawsze dążyć do celu

Autor: Krzysztof Grzybowski,  Data: 04.07.2012 r.

 

 

Jadąc na Mistrzostwa Polski w Biegu 24 godz. do Katowic (9/10.06.)  liczyłem na dobry wynik, a  nawet na poprawienie mego rekordu życiowego. Chęci były dobre, lecz - jak to w życiu była - często na chęciach się kończy. Dobrze przepracowana zima i dobre osiągnięte wyniki ( Bydgoszcz, Dębno ) dawały podstawy do tego, że start w Katowicach będzie bardzo udany. Przekonałem się jednak, że pomimo bardzo dobrego przygotowania i osiągniecia bardzo dobrej formy, nie oznacza to, że jadąc na główną imprezę roku ( do której się tyle czasu przygotowywałem ) jest pewność osiągnięcia super wyniku. Trzeba jednak tez trafić m.in. na "swój" dzień i dobre warunki pogodowe. Jakby tak nie było, to bicie różnych rekordów było by bez liku. A jednak tak nie jest.

 

Tradycyjna już podróż pociągiem do Katowic przebiegła w według założonego planu i późnym popołudniem dotarłem na miejsce noclegu. Z noclegiem i obejrzeniem meczu otwarcia Mistrzostw Europy 2012 nie miałem problemu, gdyż rezerwację załatwiłem w tym samym hostelu w jakim nocowałem w ubiegłym roku. Lokalizacja i  warunki pobytu w nim  bardzo mi pasowały. - bliskość dworca, łatwy dojazd na miejsce zawodów i dobre warunki pobytu: ogólnodostępną, w pełni wyposażoną kuchnię oraz jadalnię w raz z dużym telewizorem.

 

 

 

Rano dobrze wyspany i wypoczęty zameldowałem się na 1,5 godz. przed startem w biurze zawodów, które mieściło się w Dolinie Trzech Stawów.  Wszystko było O'K, oprócz tego że pogoda była dość zmienna i prognozy nie były optymistyczne. Byłem na to przygotowany fizycznie i psychicznie, choć jak się później okazało  - z dużej chmury mały deszcz. Załatwienie wszystkich formalności przebiegły wręcz błyskawicznie, więc miałem sporo jeszcze czasu na przygotowanie się do biegu.. Jak było zaplanowane - o godz. 12 nastąpił start do biegu, a ja wraz 69 uczestnikami  ruszyłem na trasę. Początek miałem dość dobry i pokonywanie pierwszych km odbywało się bez żadnych rewelacji. Pomimo że biegło mi się dobrze, już wtedy czułem że nie mam dnia do biegania i mogą wystąpić problemy z uzyskaniem dobrego wyniku. 

 

Na przekór prognozom, pogoda do rana następnego dnia była dobra, pomimo początkowych krótkich opadów słabego deszczu. Trudno więc było moja słabszą dyspozycję zwalić na pogodę - to w tej chwili zdecydowanie odpadało. Minęła północ (półmetek), a ja jeszcze nawet nie miałem nabieganych 100 km (36 okrążeń = 88,128 km). Było to gorzej niż w ubiegłym roku, gdy wystartowałem z kontuzją. Mało tego - byłem dość mocno zmęczony i chciało mi się spać, a do tego odczuwałem -  przy każdym zgięciu prawego kolana - pod nim dość ostry ból. Bez znaczenia, czy to był chód, lub bieg. Jak się póżniej  dowiedziałem - bóle te zostały wywołane naciągniecie mięśnia dwugłowego. Zmęczenie, a głównie senność przychodziła w moim przypadku zawsze nad ranem, ale nie tak szybko. Byłem tą sytuacją trochę zaskoczony. Próbowałem jeszcze kontynuować bieg, jednak trzeba było podjąć dość szybką decyzję - zrobić przerwę. Gdybym dalej tak biegł, doszło by do totalnej "ściany" (głównie psychicznej), a całe bieganie  miałbym  z głowy. A tak była zawsze szansa na to że w miarę szybko się "przełamię"  i wrócę na trasę.  Pierwszą rzeczą było udać się na masaż, a dopiero po nim na odpoczynek. Jak planowałem tak zrobiłem. 

 



Do odpoczynku były przygotowane przy starcie odpowiednie duże namioty z materacami z których (o każdej porze dnia i nocy) uczestnicy mogli z nich korzystać. W tym momencie psychikę miałem do bani - prawie psychiczną "ścianę" - byłem załamany takim obrotem sprawy.  W takim wypadku powinien paść na materac i spać snem "sprawiedliwych" do samego rana, a tu jakoś nic z tego. Może to było zasługą tego że dużo myślałem o zaistniałej sytuacji, która wyzwalała we mnie narastającą złość.  Nachodziły mnie różne myśli: " Jak tak będę leżał na materacu za długo, to, marnie nabiegam kilometrów", "Po co tu przyjechałem tyle kilometrów - spać, czy biegać!", "W domu się wyśpię, a teraz "wejść się w garść" i do pracy!" Czyżby cały trening i przygotowania na nic?! I wiele wiele innych.  Po około 1,5 godzinie takiej frustracji przełamałem się i wyszedłem na trasę. Wiedziałem że będzie ciężko, tym bardziej że bolące kolano mi jeszcze dokuczało. Masaż i odpoczynek pomógł na tyle że już bóle nie były takie mocne. Początkowo z taktyki chód - bieg, było więcej chodu, lecz z upływem czasu stopniowo ta proporcja ulegała zmianie na korzyść biegu. Takie bieganie i smarowanie pod kolanem (miałem super smar) dały pożądany efekt - bóle prawie ustąpiły.  Minęło 17 godz. biegu, a ja miałem tylko nabiegane 41 okrążeń  (100,368 km) - o miejscu w klasyfikacji lepiej nie mówić (57 na 70 uczestników).  Był to bardzo mizerny wynik - użyłby mocniejsze słowa, ale po co się dobijać? -  który w poprzednich udziałach w Biegach 24 godz. nigdy nie miałem. Trudno - najważniejsze że wyraźnie się odbudowałem i coraz lepiej się biegnie. 

 

 

 

Jak już napisałem: "....proporcja ulegała zmianie na korzyść biegu".  Ta zmiana budowało mnie na duchu - dawała nadzieje nie będzie aż tak tragicznie z szansą  na nabieganie około 135 km. To było by już coś! Do tej pory w biegach 24 godzinnych zawsze ostatnie godziny miałem bardzo dobre i tym razem miało być nie inaczej. Biegło mi się co raz lepiej z postanowieniem walki o jak najlepszy wynik,  jednak straty jakie już miałem w kilometrach  i w klasyfikacji były bardzo duże i wręcz nie do odrobienia. W upływem czasu dorobek kilometrowy systematycznie się powiększał, a za razem z tym przesuwałem się mozolnie do przodu w klasyfikacji generalnej ( po 20 godz. - 47 okrążeń - 54 miej,  a  po 22 godz. - 52 okrążenia - 52 miej. ) Była duża szansa na jeszcze poprawienie tego miejsca i dystansu, tym bardziej że spora grupa uczestników w większości więcej szła niż biegła.  Dobra końcówka (pomimo dość niespodziewanej upalnej pogody) spowodowała że ukończyłem zawody na 49 miejscu - i co mnie bardzo zaskoczyło - z dystansem 140 km 599 m (ponad 57 okrążeń). Liczyłem okrążenia i dążyłem do nabiegania ich jak najwięcej, ale nie przeliczyłem ich na kilometry, dlatego końcowy wynik (po podliczeniu) przyjąłem sporym zaskoczeniem. Byłem zadowolony końcówką biegu - nabiegałem więcej niż zakładałem - ale z przebiegu całego mojego startu to już nie. Czułem spory niedosyt -  zawaliłem totalnie prawie całą noc. Całe szczęście że póżniej było bardzo dobrze, bo cały mój występ byłby totalna klęską i byłby moim najsłabszym występem w Biegach 24 godz.

 

 

I ktoś, kto by pomyślał że to już koniec i teraz tylko pozostał odpoczynek, byłby w dużym błędzie - pozostało mi jeszcze prawie drugie 24 godziny związane z pobytem w Katowicach i z powrotu do domu (pociąg o godz. 0:14). Pierwsze godziny przebiegły nawet dość szybko: krótki odpoczynek,  pyszny obiad, oraz dekoracja z uroczystym wręczaniem medalu i dyplomu każdemu zawodnikowi. Po całej ceremonii wszystkich chętnych przewieziono na teren obiektów AZS AWF na kąpiel.  Raptem wszystko to zajęło 3 godz. - a co z resztą? W podobnej sytuacji znalazła się 6 osobowa ekipa z Polic, Świnoujścia  i Szczecina. Może by było nam dość nudno, ale z sytuacji wyratowało nas możliwość oglądania meczów Euro 2012 w Pizzerii niedaleko Dworca. Przy dobrej pizzy i herbacie w wesołym gronie czas nam szybko zleciał. A na dworze nie było ciekawie - zapowiadana na bieg deszczowa pogoda  dopiero teraz dała znać o sobie. Padało, a nawet momentami przechodziły ulewy. Mieliśmy szczęście  - padało po biegu, choć w drodze na dworzec nam deszcz nie odpuścił. Wszyscy mieliśmy rezerwacje miejsc, choć  prawie każdy z nas miał gdzie indziej. Ale za to, można było spokojnie, bez tłoku spędzić noc w pociągu. Po godz. 10 dotarłem do domu i pomimo że miałem dwie nocki nie przespane - czułem się dość dobrze. Dopiero późnym popołudniem zmorzył mnie 1,5 godzinny sen, który całkowicie wystarczył, abym był do późnych godzin wieczornych normalnie na "chodzie". 

 

Organizator biegu - AWF Katowice - jak zwykle stanął na wysokości zadania. Super zorganizowane zawody  pod każdym względem. Wyżywienie - było niemal wszystko co było potrzebne do uzupełnienia braków w organizmie podczas takiego wysiłku. Wielkie uznanie dla wszystkich osób, które czuwały nad prawidłowym przebiegiem zawodów  Podziękowanie dla ultrasów za mile spędzony czas. 


Pisząc te słowa jestem już po paru biegach na krótkich dystansach i maratonie w Bydgoszczy (dwa tygodnie po Katowicach). Pierwszą część sezonu (wiosna)  - pomimo nie udanego startu w Katowicach - mogę uznać za udany, bo starty na krótkich dystansach (bez treningów szybkościowych) i dłuższych były dobre, lub bardzo dobre.  Jest wszystko O'K , a start w Biegu 24 godz. potwierdził tylko moją maksymę - "co mnie nie zabije, to wzmocni".  Teraz zafundowałem sobie mały odpoczynek od biegania (czynny) przed drugą częścią sezonu, który będzie tez bardzo ciekawy i wymagał tez bardzo dobrego przygotowania. Jak nie wypadnie nic pechowego,  wystartuję we wszystkim zaplanowanych biegach. A jaki będzie efekt? - zobaczymy. Jedno jest pewne - tak szybko się nie poddam, walcząc z dystansem i swoimi słabościami do samego końca. 

 

Zdjęcia wykonali:
Katarzyna Sieja

Otto Seitl
Bernardeta Wróbel

Bernadeta Lipińska

 

 

 

 

 

Krzysztof Grzybowski
Lubuski Portal Biegowy
www.lubuskiportal.fc.pl
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
www.amator.fc.pl
bigfut@poczta.onet.pl
Strona rodzinna
www.grzybowscy.republika.pl


Lubuski  Portal  Biegowy,  Autor:  Krzysztof  Grzybowski  bigfut@poczta.onet.pl
     www.lubuskiportal.fc.pl    Data powstania  03.02.2008 r
 
  Wszelkie prawa zastrzeżone