Wiara do samego końca 

Autor: Krzysztof Grzybowski,  Data: 10.10.2010 r.

 

 

Ten rok przebiegał dla mnie dość pechowo, więc starty w biegach ultra, w tym w 3 Mistrzostwach w Biegu 24 godzinnym, były pod dużym znakiem zapytania. Już na początku wybiegania zimowego nabawiłem się kontuzji kolana - naciągnięcie wiązadeł. Na początku fakt ten zlekceważyłem, gdyż myślałem że to chwilowy ból, który -  po krótkim odpuszczeniu treningów - sam przejdzie. Niestety sie pomyliłem - ból  narastał   i doszło do tego stopnia że zacząłem nawet lekko kuleć. Skończyły się żarty - trzeba było się udać do ortopedy, aby potwierdził co mi dolega i zalecił okres, oraz sposób rehabilitacji. W tym czasie rozpoczął się okres startowy, a ja dość że z bolącym kolanem to i tez byłem ze słabym wybieganiem. Brałem udział w biegach, a w tym czasie starałem się o zabiegi, które udało mi się je załatwić dość szybko. Udział w startach traktowałem dość ulgowo z różnym efektem. Stosowane moich  prywatnych zabiegów dały taki efekt, że choroba nie pogłębiała się, a nawet odwrotnie - dawała mi sporą ulgę, co trzymało mnie na duchu, że nie będzie tak źle. W miesiącu czerwcu nastąpiły ( po biegu w Międzyrzeczu ) oczekiwane zabiegi trwające do końca miesiąca. Delikatne treningi rozpocząłem w lipcu, polegające na swobodnym bieganiu na treningu krótkich dystansów ( bez szybkości ) i gimnastyki. Starty w zawodach traktowałem ulgowo - z jednym wyjątkiem - Maratonu Sztafet na Głębokim. Tam postanowiłem sprawdzić się jak będzie z moją szybkością  na  krótkich dystansach. Było bardzo dobrze - biegając dość dynamicznie tylko przez chwile odczuwałem lekko bule kolana. 

 

Swobodne bieganie, gimnastyka i odpowiednie smarowanie kolana dawała pożądany skutek - bóle prawie ustąpiły. Miałem mało czasu na przygotowanie się do Maratonu Solidarności ( 15.09). Jednak musiałem tam jechać i przebiegnąć go. Bez względu na czas. Był to jeden podstawowy warunek, bez którego wykluczałem mój udział w 3 Mistrzostwach Polski w Biegu 24 Godzinnym w Katowicach. ( 11-12.09) 

 

Wyprawa do Gdańska zakończyła się pełnym sukcesem, jak organizacyjnym tak i sportowym, co  podbudowało mnie bardzo psychicznie. Podczas biegu parę razy zabolało mnie kolano, ale były to bule chwilowe. Ostatni okres przed startem to tylko spokojne bieganie z dwoma długimi treningami ( 20 i 25 km ) z odpoczynkiem w ostatnim tygodniu ( tylko jeden trening 5 km ). Przy tak małym treningu i małym rocznym bieganiu podjąłem ostateczną decyzje - jadę, choć wiązało się to z sporym ryzykiem, nawet z nie ukończeniem biegu włącznie. Nie było to moje pierwsze takie wyzwane. W przeszłości byłem w podobnych sytuacjach i wychodziłem z nich obroną ręką. Dlaczego miało być tym razem inaczej?

 

Wyjazd do Katowic przeddzień startu  przebiegł bez problemu i późnym popołudniem byłem na miejscu. Tym razem pojechałem sam, bez mego niezawodnego serwisu - żony Krystyny.  Dotarcie do miejsca noclegu - Hotel AWF Katowice - nie sprawiło mi problemu, gdzie po szybkim załatwieniu formalności udałem się do pokoju. Prędzej na forum umówiłem się z Arturem Kujawińskim ( Arti ) z będziemy razem w pokoju. Czekanie na Niego nie było długie, gdyż krótko po mnie dotarł na miejscu noclegu.

 

         

 

Nocleg w bardzo dobrych warunkach dało swój efekt - obudziłem się rześki i wypoczęty. Do tego śniadanie ze "szweckim stołem" dobrze napełniły nasze żołądki i jeszcze bardziej polepszył  humory. Pogoda była pochmurna i nie była optymistyczna na parę godzin przed startem. O godz. 10 czekał na nas bus organizatorów, który szybko zawiózł nas z hotelu na miejsce zawodów. Dobrze że organizatorzy wcześniej przesunęli godz. startu z 12 na 13, gdyż właśnie koło godz. 12 rozpadało się na dobre z ulwą włącznie. Na szczęście nie padało długo i podczas odprawy technicznej i uroczystego rozpoczęcia zawodów chwilowo przestało padać. Chwilowo - bo podczas zawodów parokrotnie padało, ale już nie tak mocno z mżawką włącznie. Przygotowano nam namioty, gdzie w środku każdy miał przygotowane krzesełko i łóżko polowe, lub materac. Był to super sprawa, lecz w nocy bardzo kusiło, aby położyć się na "chwilę", która przeważnie dla nie których kończyła się paroma godzinami snu. Sprawy związane z potwierdzeniem udziału i z pobraniem numeru startowego przebiegła szybko i sprawnie.

 

         

 

 

Po uroczystej prezentacji wszystkich uczestników biegu, o godz. 13:00 nastąpił start. Ruszyłem spokojnym truchtem na pętle, która wynosiła równo 2,5 km ( atest PZLA ). Dobrze że organizatorzy zdecydowali się na taki dystans pętli - nam biegaczom było łatwo policzyć dystans pokonanych kilometrów. Oprócz łatwego liczenia w pamięci, stworzono  możliwość obserwacji pokonanego dystansu po każdej pokonanej pętli na monitorze i telebimie z aktualnym miejscem, oraz  czasem ostatniego kółka. Na początku taktyka była była prosta - spokojny bieg i w 4 godz. przebiegnięcie 40 km, później zwolnienie i chód - bieg do 12 godz. biegu. W tym czasie dwukrotnie zmieniałem koszulki i skarpetki i to nie z powodu potu, ale mżawki i okresami tez deszczu, który - jak juz pisałem -  nam na trasie od czasu do czasu w pierwszej fazie biegu  towarzyszył. Z odżywianiem w tym czasie nie miałem problemu, gdyż przygotowane przez organizatorów spełniało moje oczekiwania i nie musiałem w zasadzie korzystać ze swego. Były, banany, pomarańcze i ciepły rosół ( szczególne w chłodną noc ), kanapki, kawa herbata, woda, a rano nawet smaczny makaron ze sosem. I tak bez problemu minąłem półmetek biegania. Najbardziej się cieszyłem z tego że po paru chwilowych bólach kolana, później juz prawie nie miałem z tym problemu - i to było najważniejsze.

 

         

 

Nauczony doświadczeniem n.in. z biegów 24 godzinnych z Krakowa i Rudy Śląskiej, tym razem przygotowałem się do biegania w nocy. Chciałem całą noc biegać lub chodzić, ale nie spać i w tym celu przygotowałem MP-3 z muzyką dość dynamiczną w tym rokową - AC/DC, Def Leppard, ZZ Top, ELO, Guns n' Roses, Pet Shop Boys itd. Miała mnie pobudzić, gdybym zachciało mi się spać. Do tego sposobu początkowo nie byłem w pełni przekonany, ale efekt przeszedł wszystkie moje oczekiwania - praktycznie cały czas byłem na trasie z krótkimi  odpoczynkami i wypadem na  masaż.  Zrobiło się dość pusto, tylko nie liczni walczyli z sennością i dystansem. Nie padało, ale było dość mglisto. Aby sobie urozmaicić czas wziąłem na trasę aparat fotograficzny i porobiłem trochę zdjęć. Wiem że błyskanie fleszem w nocy po oczach nie było przyjemne, ale chociaż powstały jedyne zdjęcia z nocnego biegania na pętlach - fotoreporterzy w tym czasie na pewno smacznie spali ;-) 

 

         

 

 

Dopiero koło godz. 6 postanowiłem zrobić dłuższą przerwę na odpoczynek. Była jednak dość krótka, gdyż trwała około 45 min, podczas której przebrałem się i zapadłem 30 min drzemkę. Była super - odświeżyła mnie i dodała nowych sił d biegu. Zostało 6 godz. biegu, a ja tylko na "liczniku" 112,5 km. Do pełnego sklasyfikowania mnie w biegu brakowało mi ich tylko parę ( 115 km ). Odświeżony i z nowymi siłami ruszyłem na trasę z postanowieniem nabiegania ich jak najwięcej. Wiedziałem,  że jest już mało czasu, już nie te siły i do tego ryzyko odnowienia sie kontuzji. Limit juz prawie miałem, ryzykowałem tylko tym, że najwyżej mój udział biegu zakończy się prędzej i zostanie mi tylko czekanie na ostatni gwizdek kończący zawody. Warunki do biegania były dobre  - nie padało, było lekko pochmurnie, prawie bezwietrznie i w miarę ciepło.  

 

         



Jak postanowiłem - tak tez zrobiłem. Zastosowana taktyka biegu: trucht - marsz okazała się bardzo dobrą taktyka, którą realizowałem ją aż do końca zawodów. 
Na końcówkę umówiłem się z Arturem Kujawińskim że przebiegniemy ją razem. Było to dobre posunięcie, gdyż juz zaczęło brakować sił. Wspólne dopingowanie się dodawało nam nowych sił. A było to bardzo istotne, gdyż była bardzo duża  szansa na osiągnięcie dystansu powyżej 150 km. Tak się rozpędziliśmy że dystans ten osiągnęliśmy przed upływem czasu 24 godz. Po przekroczeniu zaplanowanego dystansu, zapanowała radość i podziękowaliśmy sobie za wspólną końcówkę. Pomimo że jeszcze do końca mieliśmy około 8 min, postanowiliśmy odpocząć na najbliższej ławeczce gdzie sędziowie wymierzyli dokładny przebiegnięty dystans - 150 km 297 m. Byliśmy tak uradowani że pomimo różnych trudności osiągnęło się taki wynik, że nie czuliśmy zmęczenia. Ono przyszło zdecydowanie później. Zadzwoniliśmy tez do najbliższych aby już się o nas nie martwili. 

 

         

 

 

Po biegu: pierwsze kroki na masaż, gdzie moje nogi bardzo fachowo - choć w części - zregenerowano ( super masażyści ), następnie krótki odpoczynek,  po nim udanie się na pyszny obiad i dekorację z uroczystym wręczaniem medalu i statuetki im. Jerzego Kukuczki każdemu zawodnikowi. Po całej ceremonii kąpiel i cało nocna droga powrotna do domu, gdzie wczesnym rankiem bez przygód tam dotarłem.  Pomimo że miałem dwie nocki nie przespane, czułem się świetnie. Wystarczyło 2 godziny snu, abym był normalnie na "chodzie".  

 

Wielkie podziękowania dla Organizatora biegu- AWF Katowice - za super zorganizowane zawody  pod każdym względem i na prawdę trzeba by było długo szukać, żeby znaleźć jakiś niedociągnięcia ( o ile takie były). Zdając się na Ich wyżywienie - nie zawiodłem się. Było wszystko co było potrzebne do uzupełnienia braków w organizmie podczas takiego wysiłku. I chwała  Im za to. Podziękowania należą się też wolontariuszom, którzy przez tyle godzin byli na punkcie odżywczym, starając się na swoje możliwości spełnić życzenia wszystkich biegaczy.  Także dla Agenci Ochrony  za bardzo dobre zabezpieczenie trasy, oraz doping i wyraźną sympatia z ich strony dla uczestników biegu. Spikerka prowadzona przez Zenka to rewelacja. Był cały czas na biegu, dopingował nas i  przekazywał pozdrowienia od internautów, co bardzo dodawało nam sił. Pozdrowienia i dzięki!!!  I dla ultrasów za mile spędzony czas. Pierwszy raz spotkałem się na biegu z relacją internetową "na żywo" Była to świetna sprawa - nasze rodziny, znajomi mogli  obserwować nas na trasie, a my ich pozdrowić.

 

Podsumowując mój start mogę powiedzieć, że objęta taktyka biegu okazała się bardzo skuteczna. A wynik przeszedł wszelkie moje oczekiwania. Wierzyłem do końca w to, że uda mi się wyleczyć kontuzję i jeszcze w tym roku wezmę udział w biegach ultra. I wiara w sukces została nagrodzona Najważniejsze jest w tym to, że po kontuzji nie ma już prawie śladu i myślę ze tak zostanie na stałe.  Jest to bardzo istotne, bo czeka mnie jeszcze jedno w tym roku wyzwanie - Supermaraton na 100 km Kalisia 2010 w dniu 23.10. Wierzę że będzie dobrze, bo wiara w osiągniecie jakiegoś celu jest minimum połową sukcesu, o czy  przekonałem się wielokrotnie. 

I aby tak dalej było -
do zobaczenia na następnym biegu ultra !

 

Zdjecia wykonali:
Małgorzata Obstarczyk
Karol Macherzyński
Irena Szpak 
Krzysztof Grzybowski

Krzysztof Grzybowski
Lubuski Portal Biegowy
www.lubuskiportal.fc.pl
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
www.amator.fc.pl
bigfut@poczta.onet.pl
Korespondent Maratonów Polskich
www.maratonypolskie.pl
Strona rodzinna
www.grzybowscy.republika.pl


Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania   AMATOR, 
bigfut@poczta.onet.pl
  www.amator.fc.pl   Wszelkie prawa zastrzeżone