Zmazana Plama - Kraków 2008

Autor: Krzysztof Grzybowski,  Data: 27.06.2008 r.

 

Do Krakowa na 2 Bieg 24 godzinny o Puchar Lajkonika ( 7-8.06.) jechałem z dużymi obawami, czy mój udział w nim nie zakończy się katastrofą. Pomimo zabiegów laserem i przerwie prawie 4 tygodniowej w treningu (m in  rezygnacja z biegu w maratonie w Łodzi ) odczuwałem jeszcze skutki uderzenia już boląca stopę podczas zawodów Pniewie. Winne za całą sytuację ponoszę wyłącznie sam osobiście. Powstanie tak poważniej kontuzji mogłem zapobiec w listopadzie , lub w grudniu ubiegłego roku, gdy odczuwałem jej lekkie bule.  Zlekceważyłem, więc miałem za swoje. Byłem zły na siebie - całe przygotowania brały "w łeb" 

 

Wyjazd mój i żony Krystyny został zaplanowany na dwa etapy: udział w zawodach i zwiedzanie miasta. Plan pozornie wydawał się prosty, tylko z wykonaniem jego mogły być problemy. Po 10 godzinach jazdy pociągiem dotarliśmy na miejsce. Pogoda zapowiadała się dobra do biegania - było dość pochmurnie. Z dotarciem na miejsce biura zawodów ( Błonie ) pomogła nam informacja turystyczna mieszcząca się w pobliżu dworca. Biuro mieściło się w namiocie przy skałce Papieskiej, gdzie trwał już 10 dni Bieg Kwietny. Uczestnicy biegnąc sztafetą będących hołdem dla dokonań Ojca Świętego Jana Pawła II na rzecz niepodległości Polski, mieli do pokonania 1000 okrążeń ( 3530 km ) wokół Błoni. W tym samym czasie ich koledzy  wystartowali  z Kołobrzegu ( 26 maja 2008 o godzinie 17:00 ), aby  w 15 dni obiec Polskę i 10 czerwca zakończyć go w Kołobrzegu.

 

Po załatwieniu wszystkich formalności zgłoszeniowych udaliśmy się na nocleg znajdujący się po drugiej stronie Błoni do Hostelu Juvenia. Tam z właścicielem, a zarazem maratończykiem - Mariuszem Jewutą - załatwiliśmy wszystkie sprawy związane z naszym tam parodniowym pobytem. Był główną bazą noclegową dla uczestników biegu. Położenie Hostelu była dla nasz wręcz idealna: blisko na start, po zawodach dość blisko ( ewentualnie dobre połączenie ) do miejsc których mieliśmy w planie zwiedzić. Posiadał aneks kuchenny, który był bardzo pomocny do zrobienia rannego śniadania przed startem ( i nie tylko ) .  Około godz. 23 kołeczki w uszy ( sprawdzony sposób na spokojny sen ) i szybko zasnąłem. 

 

      


Spałem dość głęboko i wstałem dobrze wyspany. Temperatura na dworze nie była wysoka, a słońce wyglądało za chmur. Pogoda na czas biegu była raczej łaskawa dla uczestników - prognoza: w ciągu dnia około 20°C, w nocy 10°C, lecz z możliwością przelotnych opadów deszczu. Po śniadaniu krótkie przygotowanie  i byłem gotowy do startu.  Osobiście gorączkę przed startową  nie odczuwałem , gdyż już brałem w takich imprezach udział, a mój start w nim był ukierunkowany więcej na ukończenie niż na rekord życiowy, choć on sam nie był do końca z moich planów wykluczony.

 

Linia startu została usytuowana koło "Skały Papieskiej", a pętla biegu prowadziła wokół Błoni wzdłuż ulicy: 3 Maja,  Piastowskiej, następnie ścieżką wzdłuż  rz. Rudawy  ( ul. Na Błoniach ), wzdłuż al. Focha i ulicy 3-go Maja - 3530 m. Trasa była zamknięta dla ruchu kołowego i posiadała ograniczenia dla ruchu pieszego. A że odbywały się  tez 1 Mistrzostwa Polski w Biegu 24 godz. posiadała atest PZLA. W czasie i po biegu ( byłem tam do wtorku ) zauważyłem ze Błonia zostały zaakceptowane przez  Krakowian na miejsce rekreacyjno -wypoczynkowe. Przez cały dzień od rana do późnych godzin wieczornych można było spotkać tam spacerujące rodziny, rolkarzy, rowerzystów, trenujących biegaczy ( można było ich spotkać o każdej porze dnia  ), oraz  sztafetę Kwietnego Biegu. Nawet przelotne deszcze nie zmieniały stanu rzeczy - Błonie tętniły życiem do późnej nocy. Było jednak małe ale: Widać z braku dobrej reklamy większość osób będących tam w czasie rozgrywania zawodów nie miało pojęcia, że obok nich toczy się Bieg 24 godzinny w raz  walką w Mistrzostwach Polski. Fakt ten powodował  pewne utrudnienia dla  zawodników na trasie biegu.

Po odliczaniu do dziesięciu, punktualnie o godz. 11 nastąpił start do biegu. Spokojnie pokonywałem pierwsze pętle, starając się utrzymać w ciągu najbliższych 2-3 godz. równe tempo, co się mi to prawie udał. Biegło mi się bardzo dobrze, choć odczuwałem lekki ból stopy. Co dwie godziny dostawaliśmy na stoliku bufetowym komunikat o przebiegniętych km i zajmowanego miejsca zawodów. Po pierwszym komunikacie stwierdziłem że jednak biegnę za wolno, więc postanowiłem tempo biegu zwiększyć. O mało się mogło skończyć katastrofą - poczułem ostre bule stopy. Od tego momentu już więcej tego nie robiłem - nie chciałem już ryzykować odnowienia kontuzji.  Musiałem zwolnić, a nawet na punkcie odżywiania i odświeżania znajdującego się w rejonie startu na chwilę stanąć.  Biegło mi się dobrze, ale skutki przyśpieszenia jeszcze odczuwałem. Po ukończeniu 10 okrążenia zrobiłem 5 min przerwę. Zmieniłem koszulkę i skarpetki. Od początku korzystałem z punktu odżywiania i odświeżania na którym było sporo rzeczy do wyboru: woda, izostar, sok, coca cola, kawa lub herbata ( zwykła i miętowa ). Ciasto, słodkie bułki, banany, do picia bulion z kury. A także na przeciwległym punkcie ( półmetek pętli ) wodę podawaną za każdym razem przez bardzo aktywnego serwisanta. 

 

Będąc już na 14  ( 4 godz. biegu ) pętlę przeżyłem ciekawe zdarzenie. Kończąc pierwszą prosta - na około 100 m przed zakrętem -  mijało mnie dwóch rowerzystów u których usłyszałem następująca rozmowę: "Pacz jak leje" - odpowiedz. "Faktyczne, ale lunęło".  Sława ich wprowadziły mnie w pewne zdziwienie: gdzie leje, przecież nie czułem ani jednej kropli spadającej z nieba. Była to tylko chwila zaskoczenia. Po pokonaniu zakrętu spojrzałem na Błonie i osłupiałem - Przez Błonie przetaczała się biała ściana wody, zbliżając się nie ubłaganie w moim kierunku i to w dość szybkim tempie. Nie było gdzie uciekać i nie było na to czasu. Z wrażenia przyspieszyłem i w ten sposób dogoniłem Mariusza Kurzajczyka. Wchodząc w następny zakręt już razem przyjęliśmy na siebie cały impet uderzenia fali deszczu. Do przyjemności to nie należało - deszcz ostro podcinał i był dość zimny. Trwało to jednak parę minut. Wystarczyło, aby przody naszych ubiorów były mokre. W każdej sytuacji jest jednak pewien akcent optymizmu- deszcz bardzo nas odświeżył ( szczególnie mnie ), gdyż od pewnego czasu biegło mi się "nie wyraźnie".  Zażartowaliśmy - Taki deszczyk może być co 4-5 okrążeń  dla odświeżenia i pobudzenia do biegu.

 

           

 

Mijał czas i pokonywane kilometry. Czułem już początkowe zmęczenie, a także momentami dość ostre byle stopy. Bieg - chód był podstawową taktykę pokonywania poszczególnych km z krótkimi przerwami na punkcie odświeżania. Piłem w tym czasie isostar, herbatę, kawę, oraz bułkę i banany, a o godz. 20 podano nam porcie rosołu, który z chęcią zjadłem. Po około 10 godz. biegu zrobiłem następną zmianę skarpetek, koszulki, oraz butów,  których zmiana okazała się "strzałem w dziesiątkę" Biegło się w nich bardzo dobrze i  mniej odczuwałem swoją kontuzje. Robiło się chłodno. Decyzja była szybka- przebrałem się w cieplejsze rzeczy. 

Żona Krystyna w czasie biegu podawała mi napoje, przygotowała i pomagała przy moim  przebieraniu się, a także robiła serwis zdjęciowy całej imprezy. Była już dość zmęczona gdy poszła o godz. 23 na nocleg. Nie było sensu aby siedziała ze mną cała noc, tym bardziej ze przewidywałem w tym czasie żadnych niespodzianek. Tym razem się pomyliłem.  Kryzys przyszedł około godz. 2. Złapała mnie potworna senność. Spotkałem się z ta sytuacją po raz pierwszy, pomimo że  brałem udział w takiej imprezie  już parokrotnie. Próbowałem iść całą pętlę na pobudzenie - nić nie dawało. Siedzenie parę minut na krześle - żadnych efektów, a nawet pogłębiało uczucie senności. Kawa tez nie działała.  Zaczęło padać. Był to drobny deszcz, ale wystarczyło żeby zrobiło się chłodno i nieprzyjemnie. Postanowiłem zrobić 30 min przerwę i udałem się do pobliskiego namiotu w którym na rozłożonych materacach można było się położyć. Prawie wszystkie były zajęte. Widać z tego było, że nie tylko ja miałem z tym problem. Po krótkiej drzemce wróciłem na trasę. Wzięta przerwa dała chwilową poprawę i trwała dość krótko. Po pokonaniu dwóch okrążeń postanowiłem wziąć drugą przerwę. Tym razem trochę dłuższą, bo 40 min. Ta decyzja była trafna - senność zaczęła ustępować i mogłem dalej kontynuować bieg. O około godz. 5 przestało padać, a niebo zaczęło się przejaśniać. Podano ciepłe śniadanie - makaron z w warzywami i kurczakiem. Było bardzo smaczne i dawało tz. "kopa". 

          


Czułem się nawet dobrze, lecz już "miałem" cała imprezę w nogach. Taktyka: bieg - chód - bieg była kontynuowana. Koło godz. 7 niespodziewanie przyszedł drugi kryzys, podobny do nocnego, lecz już o mniejszej sile. Na szczęście już przy mnie była żona, która idąc ze mną na trasie prowadziła ze mną dyskusję o " wszystkim i o niczym " Była to bardzo dobra metoda na bardzo szybkie pokonanie sennej niemocy. Słońce wychodziło za chmur. Robiło się coraz cieplej. Szybko wróciłem do ubioru z poprzedniego dnia, w czym wydatnie pomogła mi żona. Zdecydowanie ożyłem - biegło mi się coraz lepiej. Po 22 godzinach biegu komunikat podawał ze znajduję się 37 miejscu. Wiedziałem że "życiówki" nie zrobię, ale mogłem poprawić swoją klasyfikacje.  Posłem więc na "całość".  Gdy większość uczestników biegu już szło, ja biegałem coraz szybciej z małymi przerwami na punktach odżywiania. Dopiero zatrzymałem, gdy usłyszałem sygnał gwizdka sędziego, który w ten sposób sygnalizował zakończenie zawodów. Zatrzymałem się i chwilę poczekałem na sędziego. Po zaznaczeniu przez niego kredą mojego  miejsca zatrzymania udałem się na skróty  na start, który znajdował się po drugiej stronie. Czekała tam już  na mnie żona. Robiło się coraz cieplej.
Teraz to już mogło sobie słońce grzać. Ważne że nie było tego w czasie biegu. 

Na odpoczynek i wykąpanie udałem się w raz żoną na naszą bazę noclegową - do Hostelu Juvenia. Cała baza socjalna po biegu mieściła się w hali przy stadionie Wisły, gdzie można się było wykąpać i spożyć ciepły posiłek. Punktualnie o 13.30 nastąpiło zakończenie imprezy. Został odegrany hymn państwowy, wręczono medale mistrzom kraju. i rozdano pamiątkowe statuetki  ( super wykonane ) dla wszystkich uczestników biegu. Z uzyskanego wyniku byłem zadowolony: z 30 miejsca i 147 km 310 m, choć miałem pewien niedosyt - byłem przygotowany na wiele więcej.

 

Zawody zostały dobrze przygotowane. W czasie zawodów panowała rodzinna atmosfera, a organizatorzy robili wszystko, aby uczestnikom w czasie biegu nic nie brakowało. Punkt odżywiania był na prawdę bardzo dobrze przygotowany, na którym każdy mógł znaleźć coś dobrego do zjedzenia i napicia się. Nawet, żeby uczestniczy biegu po ciemku nie biegali na ul. Na Błoniach, oświetlili ją szpalerem zniczy. Wyglądało to nawet efektownie - jak naprowadzający samolot pas startowy. Spikerka  w wykonaniu SabAmaru, czyli Zeneka była w super wykonaniu. Dodawała ona nam więcej siły do kontynuowania biegu. Wadą był spory ruch w ciągu dnia na trasie. Osoby tam spacerujące, jeżdżące na rowerze, lub rolkach utrudniały w pewnym stopniu zawodnikom w kontynuowaniu biegu.

 

Nasz pobyt w Krakowie wydłużył się o 2 dni ( we wtorek powrót ). Byliśmy pierwszy raz w Krakowie - ale plama - więc trzeba było tą sytuacje wykorzystać i ją wymazać. A że byłem w bardzo dobrej formie - przecież nie pobiegłem na pełne swoje możliwości - więc ten czas nie marnowaliśmy. Cały poniedziałek poświęciliśmy na zwiedzanie Krakowa, rozpoczynając od Kopca Kościuszki. Nie żałowaliśmy tego. Choć już pod wieczór nogi bolały, ale wrażenia z zwiedzania były niesamowite. Panorama Krakowa z Kopca Kościuszki była niesamowita, nie mówiąc o Wawelu, Rynku z Sukiennicami, Kościele Mariackim, czy Barbakanie. Wszystkiego oczywiście nie zwiedziliśmy, ale to co zobaczyliśmy było bardzo piękne i było szkoda że już następnego dnia zamiast dalej zwiedzać musieliśmy wracać do domu. Po 10 godz. jeździe pociągiem póżnym wieczorem znaleźliśmy się w domowych pieleszach.

 

         

 

Wyprawa do Krakowa zakończyła się pełnym sukcesem. Pomimo kontuzji bieg ukończyłem na dobrej pozycji z wynikiem lepszym niż te które uzyskałem w ostatnich dwóch  biegach 24 godz. ( Warszawa, Zamość ) Na drugi rok pojadę znowu do Krakowa, ale tym razem powalczę o swój rekord życiowy ( 166,898 m ),  który w tym roku był w moim zasięgu, ale nie było mi sądzone żebym mógł go osiągnąć. Mam nadzieję ze  nie stanie mi tym razem nic na przeszkodzie i swój zamiar osiągnę. Oby!

 

 

Krzysztof Grzybowski
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
www.amator.fc.pl
bigfut@poczta.onet.pl
Lubuski Portal Biegowy
www.lubuskiportal.fc.pl
Korespondent Maratonów Polskich
www.maratonypolskie.pl
Strona rodzinna
www.grzybowscy.republika.pl


Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania   AMATOR, 
bigfut@poczta.onet.pl
  www.amator.fc.pl   Wszelkie prawa zastrzeżone