Yes, Yes, Yes

Autor: Krzysztof Grzybowski,  Data: 02.11.2007 r.

 

Do Kalisza jechałem z przekonaniem - będzie dobrze.  Okres przygotowań wykonałem lepiej niż poprzednie, więc miałem powody sądzić, że pobiegnę szybciej niż w dwóch ostatnich setkach. Ostatnim tak poważnym sprawdzianem przed Supermaratonem był Poznański Maraton. Wypadłem w nim bardzo dobrze, kończąc go w bardzo dobrej formie z ostatnim 2 km dość szybkim finiszem. Uzyskany czas 3:25:49, był moim najlepszym wynikiem od 8 lat. Czułem się po biegu bardzo dobrze, a okres pozostały do Setki poświęciłem na zregenerowanie sił.

 

Tym razem na 23 Supermaraton Calisia 2007 jechałem wyjątkowo sam - bez kolegów klubowych ( z różnych względów nie mogli jechać ) i serwisu ( podobna sytuacja ) Byłem zdany na komunikację PKP, lub PKS. Po głębszej analizie połączeń okazało się ze do Kalisza mam dość dobre połączenie, ale z powrotem już nie za bardzo. "Pachniało" tym że do domu wrócę dopiero w następny dzień po biegu w porze wieczornej. Z całej sytuacji wybawił mnie - Bartek Lisiecki, który zaproponował mi wspólną jazdę samochodem z Poznania - Kalisz i z  powrotem tuż po biegu. Taka sytuacja mi bardzo pasowała, gdyż zarysowała się możliwość, w następnym dniu rano,  zameldowania  się w domowych pieleszach.  Do Poznania dojechałem pociągiem.  Podróż  samochodem odbyła się w bardzo dobrych humorach i  wspaniałym towarzystwie - Bartka  i jego kolegi Łukasza Nagierskiego, który był z  nami ( mam nadzieję ze na drugi rok z nami pobiegnie ) jako serwis i kierowca w drodze powrotnej drodze. Musiał jednak ktoś dowieść nasze umęczone ciała do domu ;-).

 

Po krótkich poszukiwaniach dotarliśmy do biura zawodów, które mieściło się w  restauracji  KTW. Zapisy były tylko formalnością - a że trafiliśmy na Pasta Party - mogliśmy się zając konsumpcją pysznego makaronu z sosem. Palce lizać. Także można był skorzystać z herbaty i kawy. Zostało nam już tylko pojechać na nocleg, który mieścił się w szkole podstawowej w Blizanowie. Tam tez mieściła się cała baza zawodów. Po krótki rozmowach z spotkanymi tam kolegami, tak tez zrobiliśmy.

 

Z dotarciem tam nie było problemu, więc dość szybko zameldowaliśmy się na miejscu. Noclegi dla uczestników biegu zostały przygotowane na sali gimnastycznej i przyległych salach lekcyjnych. Warunek był jeden - wszyscy musieli być zaopatrzeni w śpiwory i materace. Byliśmy jedni z pierwszych - mieliśmy możliwość wybrania sobie dobrego miejsca na spanie. Po mału sala zapełniała się pozostałymi uczestnikami zawodów, których organizatorzy sukcesywnie przewozili z biura zawodów na nocleg. Nauczony z nie fortunnego spania w salach gimnastycznych zaopatrzony byłem w kołeczki do uszów. Był to już sprawdzony strzał w dziesiątkę.  Trochę wesołej rozmowy z kolegami, wieczorna herbatka - i jak zgasło światło - kołeczki w uszy i "lulu" do wcześniej przygotowanego "wyrka". Trzeba było się dobrze wyspać, gdyż jutro czekała mnie ostra przeprawa. Nie "zżerała" mnie trema, więc spałem dobrze i  prawie nic nie słyszałem.

 

Obudziły mnie włączone światła na sali. Było około godz. 4:30.  Był już spory ruch i dość gwarno. Zaczęły się ostatnie gorączkowe przygotowania do startu. Miałem już prędzej wszystko ułożone, więc moje przygotowane było szybkie i sprawne. Jeszcze tradycyjnie wyszłem na dwór i sprawdziłem pogodę ( tą oczywiście odczuwalną ) Nie było źle. Wyglądało na to że jest cieplej niż w ubiegłym roku. Dwa autobusy bez problemu odwiozły nas na start do oddalonego o 10 km Stawiszyna.

 

Tym razem nie robiłem rozgrzewki, lecz wdałem się w rozmowy z kolegami, a z Bartkiem i Łukaszem ustalaliśmy nasze sprawy związane z biegiem. Zgodnie z planem o godz. 6:00 nastąpił start do biegu. Dwa kółka wokół rynku i wybiegliśmy na na trasę. Na początku mieliśmy do pokonania 10 km dobieg do Blizanowa, z którego rozpoczynały się pętle. W sumie było ich 6 po 15 km - Blizanów - Jarantów - Brudzew - Blizanów. Pogoda prawie idealna, jest dość ciepło, z lekkim chłodnym wiatrem. Nasze plany są krótkie i proste: mój - pokonać dystans poniżej 10:30, zaś debiutanta Bartka ukończenie biegu. Od startu biegniemy razem  i pokonujemy bez problemu pierwsze kilometry traktując je jako rozgrzewkę. Biegnie się mi bardzo dobrze, ale czuję że tempo nasze jest szybsze niż moje w ubiegłym roku. Bez żadnych niespodzianek meldujemy się na 10 km. Czas uzyskany poniżej 50 min, dał sygnał że niedługo należy trochę zwolnić tempo naszego biegu.

 

Mijały pokonane km, a nam biegło się bardzo dobrze. Około 18 km, nastąpiło rozstanie się z Bartkiem - ciągło go do przodu. Nie mogłem Go hamować, ale tez miałem obawy, żeby do przodu nie poszedł za szybko. Chwilowy nadmiar energii i zwiększenie tempa może być w dalszej części biegu dla niego zabójcze, co mogło nawet spowodować nie ukończenie go. Był debiutantem na tym dystansie, ale byłem przekonany że skorzysta z moich paru rad i zastosuje je na trasie.

 

Moja taktyka pokonywania pierwszej części biegu była dość prosta: bieg między  punktami żywieniowymi, krótkie zatrzymanie się na nim i chód  z konsumpcją  posiłku. Mijały kilometry. Biegłem szybciej niż w ubiegłym roku i zdawałem sobie sprawę z tego, że jest szansa wykonania założonego planu czasowego, a uzyskane czasy na 30 km - 2:45  i  42 km - 3:52 potwierdzały moje spostrzeżenia. Tak biegnąc bez większych kłopotów dotarłem do półmetka, czyli 50 km w czasie 4:38

 

Do końca 3 pętli dotarłem już trochę zmęczony. W planie miałem tam zamiar przebrania się w nowe "ciuchy" przygotowane przez Łukasza, ale z tego zrezygnowałem. Trafiłem idealnie z ubiorem w pogodę i bardzo dobrze się tak biegło. Do tego szkoda mi było czasu na tą "operację". Skorzystałem tylko z  kupionego - przez Łukasza -  napoju Coca Coli.   Wiedziałem że po minięciu połowy biegu - między 50 i 60 km - rozpoczną się ( jak już w moim wypadku tradycją ) "schody". Tak się tez stało. Około 60 km poczułem osłabienie organizmu i musiałem zdecydowanie zmniejszyć tempo i przejść w system: bieg - chód - bieg. Postanowiłem na najbliższym punkcie wypić kawę. Trochę ona mi pomogła, lecz na krótko. Nie poddawałem się i parłem do przodu. Teraz praktycznie trasę pokonywałem już prawie sam, choć na trasie były momenty że miałem do biegu towarzystwo.  Biegnąć i idąc pokonywałem następne km i tak dotarłem do końca 4 pętli. Był 70 km. Zostało do pokonania tylko, lub aż  ( jak kto woli ) 30 km. Uzyskany czas 7 godz. dalej dawał szanse na wykonanie planu czasowego. Wiedziałem ze będzie trudno, ale dalej byłem nastawiony bojowo. Wypiłem ponownie Coca Cole. Tym razem postawiła mnie ona na nogi. Ruszyłem żwawiej na trasę. Całej energii wystarczyło mi na niespełna 4 km, a dopiero na punkcie żywieniowym, dobrze posłodzona kawa i piernik ( widać było ze brakowało mi m.in. glukozy ) pobudziły mnie zdecydowanie. System bieg - chód - bieg dalej obowiązywał, choć już lepiej się mi biegło, pomimo że już nogi nieźle mnie bolały. Ubywały kilometry, a wraz z nimi nieubłaganie czas. W końcu dotarłem na do końca 5 pętli. Do końca biegu pozostało ostatnie 15 km pętli. Moja walka z "zbuntowanym" organizmem zakończyła się sukcesem w  pokonaniu 5 pętli, ale czas uzyskany nie napawał optymizmem - 8:48. Był bardzo słaby i stwarzał zagrożenie w nie wykonaniu mego założonego planu.


Ostatnia pętla dla mnie jest zawsze psychologicznie najlepsza, pomimo że zasadzie czuje się bieg porządnie w kościach. W biegając na nią cieszyłem się z tego że  pokonuję poszczególne odcinki  już ostatni raz. Teraz najtrudniejsze było do pokonania dwa długie odcinki i dobiegając do punktu na 90 km a będzie już bardzo dobrze. Udało się - dotarłem tam bez większych problemów. Czułem się coraz lepiej, a wypita tam kawa poprawiła jeszcze lepiej moje samopoczucie. Następowało odliczanie pokonanych kilometrów - 9,8,7.... Biegło mi się coraz lepiej. Na punkcie na 95 km,  po wypiciu napoju postanowiłem lekko przyspieszyć tempo biegu - według zasady - "raz kozie śmierć".  W oddali pojawili się biegacze do których systematycznie się zbliżałem. Żeby oszukać psychikę i zmobilizować się do szybszego biegu, nakreśliłem cel - muszę ich dogonić. Wiązało się to tez walką  z czasem, który mi nieubłaganie uciekał. Tempo systematycznie rosło, biegło mi się coraz lepiej. Ostatnie 2 km były już naprawdę szaleńcze. Na kilometr przed metą wykonałem swój założony plan - dogoniłem ich. Tempo dalej było dość szybkie i jakim cudem przestały mnie boleć mięśnia, a we mnie było tyle energii, że chyba rozpędem pokonał bym następną 15 km pętlę. Tak rozpędzony wbiegłem na metę z słowami - "yes, yes, yes Setka Kaliska po raz 18".

 

Na mecie już czekali z gratulacjami koledzy Bartek i Łukasz, oraz główny organizator  i zarazem dyrektor biegu Mariusz Kurzajczyk. Pomimo takiego finiszu czułem się bardzo dobrze. Po paru wykonanych  pamiątkowych zdjęciach, szybko udałem się z kolegami na kąpiel, która sprawia największą przyjemność po takim biegu, a następnie na zasłużony wypoczynek. Z czasu 10:33:11  nie byłem do końca zadowolony i czułem lekki nie dosyt - plany miałem przecież  inne.

 

Pomału zapadał zmierzch. Przed zakończeniem zawodów  zaplanowanym przez organizatorów na godz. 20 zaproszono nas wszystkich z osobami towarzyszącymi  na posiłek do przygotowanego w tym celu sali. Na ustawionych tam stołach ułożone zostały potrawy i napoje w stylu  "szweckiego stołu" - istna uczta. Było tego sporo, że mi w tej chwili  trudno wymienić wszystkiego, wystarczy dodać tylko że każdy  mógł znaleźć coś dobrego do zjedzenia. Tak najedzeni udaliśmy się na sale gimnastyczną, gdzie organizatorzy przeprowadzili sprawnie zakończenie Supermaratonu. Powrót do domu przebiegł w dwóch etapach: jazda samochodem do Poznania i jazda pociągiem do celu podróży. Po nocny kolejowych perypetiach ( zmiana czasu ) po godz. 6 rano dotarłem na nasz gorzowski dworzec, na którym już na mnie czekała córka w raz z samochodem. Godzinę później już spałem "snem sprawiedliwych"

 

Nasze wyniki:

21 miej. Bartosz Lisiecki - 9:34:26 ( wspaniały debiut na tym dystansie )
47 miej. Autor artykułu - 10:33:11

 

Wyniki 23 Supermaratonu na 100 km Calisia 2007 - 27.10.2007 r.:


Mężczyzni:
1.  Rusłan Kandiba - Ukraina - 07:47:18
2.  Maciej Łątkowski - Maniac Poznań - 07:57:05
3.  Paweł Kuryło - Pruska Wielka - 08:09:51


Kobiety:

1. Agnieszka Mizera - Wrocław - 09:52:27

2. Aurelia Stołowska - KB TP Elbląg - 10:25:12

3. Marzena Rzeszótko Klimczok Bystra 11:25:46

 

Dystans 100 km ukończyło 79 uczestników

 

Do tej pory skoncentrowanym byłem głównie na zmagania z trasą, a nie opisałem pozostałe elementy zawodów. Trasa  dość płaska i malownicza o tej porze roku. Jest bardzo dobre oznakowanie trasy co kilometr, co umożliwiało kontrolowanie tempa biegu. Służby porządkowe ( policja i  strażacy ) pracują na trasie  bez zarzutu, więc, pomylenie jej nie wchodziło w rachubę. Do tego doping i wyraźnie szczera sympatia z ich strony dla biegaczy. Jedno się tylko nie zmieniło - serdeczność ludzi na trasie i członków obsługi punktu, oraz jak daleko sięgam pamięcią zawsze podczas Kaliskich Setek największe wrażenie robili dzieci obsługujące punkty na trasie, które żywiołowo reagowały na widok nabiegającego uczestnika biegu do punktu odświeżania i pomoc we wszystkim co sobie uczestnik biegu zażyczy. Potwierdza to tylko moje spostrzeżenia z poprzednich lat - na Ziemi Kaliskej jest to już tradycja i nie może być inaczej.

 

Szczere podziękowania od de mnie i pozdrowienia dla wszystkich uczestników zawodów ( a szczególnie tych co spotkałem na trasie ), oraz osób im towarzyszącym. Szczególne je kieruję do Barka Lisieckiego i Łukasza Nagierskiego za wspaniałe spędzone dni w ich towarzystwie, oraz dodatkowo Łukaszowi za pomoc serwisową na trasie. Jeszcze raz dzięki! Podziękowania należą się tez organizatorów z niezmordowanym dyrektorem biegu Mariuszem Kurzajczykiem na czele, za  wspaniale zorganizowaną imprezę. Na pewno można pewne sprawy poprawić, ale musiałby być dość upierdliwy żebym takie drobiazgi wytykać. Z roku na rok jest co raz lepiej zorganizowana i tylko pozostaje mi napisać - TAK TRZYMAĆ!!!

 

Gdy piszę te słowa już prawie nie czuję skutków przebiegnięcia 100 km. Mam już za sobą krótkie rozbieganie w parku i bieg na 5 km. Tradycyjnie już Kaliska Setka kończy mój sezon biegowy. Jest ona podsumowaniem całego mojego sezony i obecnie mojej wytrzymałości kondycyjnej. Jeszcze w tym roku prawdopodobnie wystartuję w dwóch biegach, ale będzie to dopiero w grudniu, bowiem listopad poświęcam jak co roku na odpoczynek ( aktywny ) i regenerację sił. Z moją kondycją jest widać co raz lepiej, gdyż z roku na rok moje wyniki w maratonie i biegu na 100 km są co raz lepsze. Wystarczy tylko sobie  życzyć, aby tak trwało dalej i jak wino - im starsze tym lepsze. Na drugi rok z pewnością na Kaliskiej Setce się zamelduję i postaram się, aby progresja wynikowa następowała dalej. D zobaczenia w przyszłym roku.

 

Krzysztof Grzybowski
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
www.amator.fc.pl
bigfut@poczta.onet.pl
korespondent Maratonów Polskich
www.maratonypolskie.pl 
Strona Rodzinna
www.grzybowscy.republika.pl 


Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania   AMATOR, 
bigfut@poczta.onet.pl
  www.amator.fc.pl   Wszelkie prawa zastrzeżone