Szalony Tydzień

Lubliniec - Gdańsk  -  Bogdaniec
Autor: Krzysztof  Grzybowski. Data 28.08.2007 r.

 

Początkowo nie planowałem takiego aktywnego - pod względem biegania - tygodnia.  Moim głównym startem w tym okresie był Bieg Katorżnika na który postanowiłem pojechać po jego reklamie na maratonie w Poznaniu. Maraton w Gdańsku miałem na uwadze, ale mój udział w nim nie był do końca pewny.  Tydzień po biegu w Lublińcu planowałem udział w zawodach w Bogdańcu po dość trudnej 10 km trasie. Z upływem czasu  plany moje zaczęły ulegać zmianom. Start w Gdańsku stawał się sprawą oczywistą, co dość ryzykowną.

 

3 Bieg Katorżnika  - Lubliniec - sobota 11.08.

 

Na wyjazd do Lublińca zdecydowaliśmy się wyjechać w trójkę. Oprócz mnie udział w wyprawie wzięła córka Agnieszka i Mariusz Uniczko. Nasz plan przewidywał tylko start w biegach eliminacyjnych ( godz.12 ) w sobotę i powrót do domu, pomimo że ktoś z nas zaklasyfikuje się do niedzielnego finału. Na około tydzień przed startem dostałem z Mariuszem propozycję startu w biegu Galernik Team w zespole "Białych Kołnierzyków"  Po krótkim namyśle propozycję przyjęliśmy. To spowodowało że nasz start został przesunięty na godz. 13, więc mogliśmy oglądać dwa starty eliminacyjne w tym start Agnieszki.

 

Po nocnej podróży pociągiem przed szóstą rano dotarliśmy do Lublińca. Z dotarciem do celu podróży oddalonego o 7 km od centrum,  Lublińca - Kokotka pomógł nam Dyrektor Biegu Michał Walczewski, a armata przy wjeździe wycelowana wjeżdżające samochody znaczyła ze jesteśmy na terenie jednostki. Było jeszcze cicho, a większość uczestników jeszcze smacznie spała. Postanowiliśmy nie zakłócać takiego stanu i udaliśmy się nad jezioro zobaczyć start i metę biegu. Start był dość ciekawy - 20 m po plaży i do wody.  Wodą wzdłuż trzcin 200 m i następnie 1 km biegu w crossie, oraz końcowe metry biegu po pomoście. Tyle zdołaliśmy zobaczyć. Reszta miała okazać się podczas biegu. Potwierdzenie naszego udziału w zawodach: córki w biurze zawodów, a nasze w biurze prasowym ( Teamy ) przebiegła szybko i sprawnie.

Z pewnymi obawami oczekiwałem swojego start obserwując dwa starty biegów, a przy okazji robiłem zdjęcia. Były z perspektywy kibica dość ciekawe. Ponad setka startujących uczestników po paru metrach biegu wskakująca do wody robiła wrażenie. Wiedziałem że ta przyjemność już niedługo mnie spotka , a że mam zawsze oporu do szybkiego wejścia do zimniej wody, wiedziałem ze mój start będzie fatalny. Nie pomyliłem się.

 

W końcu przyszedł na nas kolej. Po dopingowaniu córki Agnieszki i zrobieniu jej paru zdjęć, rozpoczęliśmy przygotowania do naszego startu. Było na to mało czasu - niespełna godzina. Chciałem pobiec jak najlepiej, tym bardziej ze startowałem w klasyfikacji drużynowej. Mała rozgrzewka i byłem z Mariuszem gotowy do biegu. Tuż przed biegiem poznaliśmy naszych partnerów z drużyny. Krótkie nerwowe oczekiwanie na start ( opóźnione o 6 min) i na sygnał wydany przez ministra Obrony Narodowej A. Szczygło ruszyliśmy na trasę.

 

Wejście do wody faktycznie było dla mnie problemem. W miarę jednak szybko przełamałem się i ruszyłem do przodu. Trwało to jednak za długo, gdyż znalazłem się na końcu całej stawki biegaczy. Z wody wyszłem jako jeden z ostatnich, ale na odcinku biegu już poczulem się w swoim żywiole i przesunąłem się do środka stawki. Tylko tyle udało się mi zdążyć zrobić. Znowu trzeba było wskakiwać do wody. Tym razem nie miałem takich oporów - wskoczyłem od razu do wody. Był to odcinek około 400 m, o podłożu mulistym. Miejscami poruszało się w wodzie dość szybko na głębokości 1 m, ale co jakiś czas podłoże zapadało się i zanurzało się w wodzie o dodatkowe pół metra. Tak trwało co chwila, co powodowało nie rytmiczne poruszanie się w wodzie. A do tego pełno wodorostów. Było to dość uciążliwe i powodowało dość spory ubytek sił. W końcu  pokonałem ten trudny odcinek, ale czułem go w mięśniach. Krótki bieg wzdłuż trzcin spowodował lekkie odprężenie. To był dopiero początek tego co nas czekało - bieg wśród trzcin, po bagnach i rowach melioracyjnych, a mijanie zawodników było sporadyczne. Była tylko walka z samym z sobą, oraz z błotem i korzeniami, które w tej mazi nie było widać. Na przemian był: mały odcinek biegu po ślizgiej nawierzchni, błoto, woda z glonami, trzciny, powalone drzewa, jezioro, trzęsawisko. I tak w kółko.  Z początku pokonywanie tych przeszkód odbywało się w kilku osobowej grupie, późnie już tylko towarzyszył mi na trasie ( tam tez się zapoznaliśmy ) Krzysztof  Bartkiewicz. Tak było praktycznie do końca biegu. Staraliśmy się nawzajem ostrzegać o napotkanych na trasie przeszkodach, ale nie było to do końca skuteczne. Byłem już dość poobijany ( bolały golenie ) i zaliczyłem nurkowanie w bagnie, ale wszystko traktowałem z uśmiechem na twarzy. Na szczęście w końcówce było więcej biegu z pokonanie korytarzy budynku, przeszkody przez która trzeba było się przeczołgać, oraz ostatnich metrów po pomoście do mety. Ten odcinek pokonałem dość szybko. Na metę wpadłem  uśmiechnięty i szczęśliwy z pokonania tak trudnej trasy, nie zastanawiając się - nawet przez chwilę - jakie zająłem miejsce i uzyskałem czas. O tym dopiero dowiedziałem się później.  Tam  czekał na kończących bieg  minister Aleksander Szczygło. Gratulując ukończenia biegu, zawiesił mi na szyi ( prawie 4 kg ) pamiątkową podkowę.  Czekała tez na mnie córka Agnieszka, która zdążyła po biegu się przebrać. Dzięki temu mam parę pamiątkowych zdjęć na mecie. 

 

Krótka kąpiel w jeziorze ( jak ta woda była ciepła z porównaniem tej z kanałów ) i udałem się na halę sportową, aby zażyć oczyszczającej kąpieli. Nie było mi to jednak sądzone. Długa kolejka zniechęciła mnie od tej przyjemności i pozostały mi tylko umywalki, z których - chcąc czy nie chcąc - musiałem z nich skorzystać. Problem tez był z składaniem zniszczonej odzieży po biegu - obiecanych kontenerów przez organizatora nie było widać. Może gdzieś były ale z informacją w tym temacie było cienko. Widać z tego że nie tylko my mieliśmy z tym problem, ponieważ przy wejściu na hale, w krótkim czasie utworzyła się nawet pokaźna sterta. Widok nie był przyjemny, ale na to my nie mieliśmy wpływu. 

 

Nasze wyniki, do których nie przykładaliśmy większej wagi. Najważniejszy dla nas było pokonanie tej trudnej trasy.
Agnieszka Grzybowska - czas 1:36:33, Mariusz Uniczko - 3 miejsce w czasie - 1:03::32, oraz mój - 37 miej. w czasie - 1:23:59
W klasyfikacji Galernik Team zajęliśmy 6 miejsce na 17 startujących zespołów.

 

Nasz  dalszy pobyt na zawodach  nie był już długi. W ciągu paru godzin zwiedzając jednostkę wojskową, byliśmy na festynie, obserwowaliśmy ( i robiliśmy zdjęcia ) zmagania zawodników podczas następnych eliminacji. Chcieliśmy skorzystać z oferty restauracji "Silesiana", ale jej obsługa totalnie do tego nas zniechęciła . Dopiero po udaniu się autobusem ( przygotowanym przez organizatorów ) do centrum miasta zaspokoiliśmy potrzeby naszych żołądków. Powrót do domu odbył się bez żadnych niespodzianek. W rannych godzinach dotarliśmy do domu. 

Pisząc ten tekst, otrzymałem w prezencie od kolegi Waldka Krzysztofa reportaże nakręcone przez jego ekipę w Lublińcu. Ogłądałem - super materiał! O razu przed oczyma zobaczyłem cała imprezę w raz z pokonywaniem przeszkód na bagnach. Mają chłopaki talent do filmowania, tylko ich zatrudniać na innych imprezach, w tym na drugi rok w Lublincu. Tak trzymać! 

Podsumowując całą imprezę:

- trasa była super i w zasadzie nie ma potrzeby jej zmieniać ( może małe korekty)
- bardzo słaba informacja na temat: miejsca składowania zużytej odzieży, miejsca kąpieli, wydawania grochówki,

oraz możliwością  powrotem do centrum miasta ( miejsca wyjazdu i godz. )

 

Duży podziw dla  fotoreporterów, którzy w dość akrobatycznych pozycjach dokumentowali nasz wysiłek na trasie. Po biegu każdy z uczestników ( a było ich ponad 500 osób ) miał błoto wszędzie - w uszach, na głowie, w majtkach, butach. Dosłownie wszędzie i do tego rany na piszczelach i kolanach. I tu ciekawostka. Żadnego słowa krytyki ze strony uczestników - wszyscy kończyli bieg uśmiechnięci i zadowoleni. Pomimo drobnych niedociągnięć warto przyjechać ( nawet polecam ) na Bieg Katorżnika do Lublińca - Kokotek, nawet w przypadku poświęcenia dwóch nocek po rząd na podróż.  Chodź by tylko dla pokonania trasy i atmosfery panującej podczas zawodów. Dla  wielkiej przygody, którą warto przeżyć.

 

13 Maraton Solidarności - Gdańsk - środa 15.08.

 

Jak pisałem na wstępie - miałem na uwadze start w maratonie, ale trudy biegu w Lublińcu komplikowały mój udział. Czekałem z decyzją prawie do ostatniej chwili. Miałem taka możliwość, gdyż swój udział mogłem zgłosić przed dzień zawodów, bez żadnych konsekwencji. Tak tez zrobiłem. Podróż pociągiem z kolegą klubowym Grzegorzem Miłotą,  przebiegła szybko i bez problemu. Tak tez było z zapisaniem się do biegu. Późnym popołudniem udałem się u brata, u którego spędziłem resztę czasu przed maratonem.

 

Rana pobudka nie napawała optymizmem - była bez chmurna pogoda. To oznaczało, że prognozy pogody się sprawdzą i tradycyjnie już w Gdańsku podczas maratonu będzie upalnie. Na miejscu byłem na godzinę przed startem. Ruch na terenie stoczni amatorów maratonu był już spory. Dobrze że było pogodnie, gdyż  z przebraniem się w ciuchy sportowe w przyzwoitych warunkach byłby problem. A tak na pobliskiej trawce wykonałem to szybko i sprawnie. A na maratonie w Gdańsku to już tradycja. Parę pamiątkowych zdjęć, parę zdań z spotkanymi tam kolegami, mała rozgrzewka i byłem gotowy do startu.

 

Zawody rozpoczęły się od otwarcia bramy stoczni i złożeniu kwiatów pod pomnikiem Stoczniowców. Następnie lekkim truchtem udaliśmy się na oddalony o około 1 km start. Po starcie zawodników na rolkach ( rekord maratonu - 205 uczestników ) i na wózkach, przyszedł kolej na nas. Punktualnie o godz. 10:15 wyruszyliśmy na trasę biegu. Z początku biegło mi się bardzo dobrze i spokojnym tempie pokonywałem poszczególne kilometry. Tak było do półmetku, gdzie uzyskałem czas 1gdz.:50 min małymi sekundami.. Byłem z czasu bardzo zadowolony, ale już czułem ze pomału ubywa mi sił, a temperatura powietrza systematycznie rośnie.  We Wrzeszczu zdopingowali mnie do walki na trasie, moja matka i brat, ale starczyło mi to zaledwie do Oliwy. Od tego miejsca już nie miałem sił, a słoneczko nie źle grzało. Było to więcej chód niż bieg.  Sytuacji kondycyjnej specjalnie nie zmienił doping i dożywienie mnie w Sopocie będącej tam już tradycyjnie  Grażyny Witt. Dawało to jednak sporą dawkę dopingu psychologicznego na kontynuowanie biegu. Poczułem się  lepiej - ktoś trzyma za mnie kciuki. Tak mijały następne kilometry - chód, bieg, chód. Oczywiście więcej było chodu. Jakby było  tego mało na punkcie żywieniowym ( 35 km ) napiłem się wody i chyba mi ona zaszkodziła. Później na 40 km przyjrzałem się dokładnie wodzie w kubkach  podawanej biegaczom - w wodzie pływały jakieś ciemne paruchy. Od razu ją wylałem, a z podanej pełnej butelki wody już nie skorzystałem. Nie chciałem ryzykować. W poprzednim roku spotkałem się z podobną sytuacją, ale wtedy na oczach biegaczy nalewano w butelki "trójmiejską kranówkę". Dzięki rutynie już bez kłopotów ( choć muliło w żołądku ) dotarłem do mety. Ostatnie 2 km pokonałem dość szybko, kończąc  je dłuższym finiszem. Osiągniecie mety przyjąłem z dużą ulgą i zadowoleniem, że to wszystko się skończyło.

 

Żeby się umyć ( o kąpieli w lodowatej wodzie wolałem zapomnieć ) musiałem jak poprzednich latach skorzystać dobrodziejstwa  wozu strażackiego w którym były zrobione dwie kabiny i umywalki. Był tam taki "Sajgon" ze kąpiel w morzu byłby na pewno o wiele lepszym rozwiązaniem. Na takie rozwiązanie jednak nie miałem czasu  ( a szkoda ). Musiałem pędzić na pociąg, który przy moim większym marudzeniu, odjechał by mi bez pożegnania.
Na kiełbaski i piwo - w ramach wpisowego - nie poszłem. Nie chciałem  ryzykować z żołądkiem, który przez dłuższy czas jeszcze mnie mulił. Do domu  dotarłem wieczorem bez problemu, witany na dworcu przez żonę Krystynę.

 

Z osiągniętego czasu - 4:28:41 już nie byłem zadowolony. Był to mój najgorszy czas osiągnięty w historii mojego biegania. "Poprawiłem" czas z maratonu z Pucka z ..... 1985 roku. Najważniejsze jednak było to że w ogóle maraton ukończyłem, a do tego po raz 13 w Gdańsku , co  było to moim głównym celem. Pomimo osiągniętego słabego czasu ( 188 miej ) za sobą zostawiłem prawie 80 biegaczy, co znaczyło nie tylko ja miałem kłopoty na trasie. Zawody ukończyło 262 uczestników, plus 30 po limicie czasu, który wynosił 5 godz.  Dowiedziałem później się  że kolega klubowy Grzegorz Miłota osiągnął czas - 3:39:11, który takich warunkach pogodowych był dla niego dobrym osiągnięciem.

Organizatorzy ogłosili  ( było to nawet w prasie ), że na drugi rok trasa ulegnie zmianie. Żeby uatrakcyjnić maraton zostanie zmieniony  kierunek biegu - z Gdyni do Gdańska z metą na starówce. Będzie się ona mieściła na Długim Targu przy fontannie Neptuna. Ciekaw jestem czy do spełnienia tych obietnic dojdzie, a jak już to jak rozwiążą sprawy socjalne zawodników podczas odbywającego tam się w tym czasie Jarmarku św. Dominika. Będzie to spore wyzwanie dla organizatorów, ale na pewno większą atrakcją dla uczestników maratonu, oraz ludzi, którzy w tym okresie masowo przebywają na starówce. Postaram się pojechać tam na drugi rok i to sprawdzić. Mam nadzieję ze nie będzie z tymi obietnicami  tak: "z dużej chmury mały deszcz" Oby!

 

3 Dziesiątka Lasów Bogdanieckich - Bogdaniec - sobota 18.08.

 

Wyjazd na bieg miałem w planie, bez względu czy będę brał udziału w maratonie czy nie.  Po maratonie byłem trochę zmęczony ale krótkie rozbieganie w parku i większa ilość odpoczynku skierowanego na regenerację sił dała swój efekt. Do Bogdańca oddalanego o 15 km od naszego miejsca zamieszkania wybrałem się w raz z żoną Krystyną  rowerami. Mogło się wydawać trochę dziwne, że nie oszczędzam sił na bieg, tylko je wydatkuję na jazdę rowerem. Miałem taki układ: wyjazd samochodem nie wchodził w rachubę ( córka wyjechała na wczasy ), a jazda pociągiem powodowała kłopoty z powrotem do domu. Mogłem kombinować: autobus podmiejski, popytać się kolegów czy nie maja wolnego miejsca w samochodzie, ale wybrałem  jazdę rowerem ( to już nie pierwszy raz ) i potraktowałem to wybitnie turystycznie, jako rozbieganie przed biegiem. 

 

Na miejsce startu i mety biegu przy Zespole Szkół  w Bogdańcu dotarliśmy po godzinnej jeździe. Do startu mieliśmy ponad godzinę czasu, więc miałem sporo czasu na zapisanie się do biegu i krótkie rozbieganie. Resztę rozgrzewki miałem już za sobą. Tym razem żona nie startowała, ale podjęła się roli fotoreportera imprezy. Dzięki jej pracy można teraz obejrzeć w naszym serwisie klubowym galerię zdjęciową dokumentującą przebieg całej imprezy.

 

Jadąc tam miałem pewne obawy - czy wytrzymam kondycyjnie trudy biegu w parę dni po maratonie. Trasa wytyczona była na dwóch pętlach 5 km  po okolicznych wzniesieniach w terenie leśnym - biegiem jednym z najtrudniejszych w naszym województwie. Moi konkurenci, z którymi  rywalizuję w Grand Prix byli przekonani, że tym razem nie będzie żadnego problemu z pokonaniem mnie, pomimo tego że ukształtowanie trasy biegu jest moim atutem. Po podaniu sygnału do startu biegu o godz. 11:00 na trasę biegu ruszyło prawie 50 uczestników, a ja z nimi. Od początku tempo mego biegu było wolniejsze niż normalnie, więc po przebiegnięciu paruset metrów płaskiego odcinka byłem w tyle stawki. Zmieniła się ta sytuacja na pierwszym podbiegu, gdzie spokojnym tempem przesuwałem się do przodu. Biegło mi się bardzo dobrze. Pokonywanie poszczególnych wzniesień szło mi bardzo lekko, nawet krótki odcinek na który niektórzy mieli kłopoty z wbiegnięciem, - zmuszał ich do marszu. Najgorszy był dla mnie dość długi zbieg, który kończył pierwsze okrążenie. Było wszystko O'K. Trzymałem się rywali, a nawet momentami sam nadawałem im tempo. Na początku podbiegów dogoniłem kolegę klubowego Tomka Jałowskiego z którym już do mety nadawaliśmy tempo, gubiąc na trasie naszych rywali. Ostatni kilometr był już formalnością, choć już czułem skutki tempa jaki sobie narzuciliśmy. Brakowało mi już powietrza - było dla mnie trochę za szybko. Na metę wbiegliśmy trzymając się za ręce, a uzyskany czas 38:26 potwierdził nasz dobry bieg. 

 

Baza zawodów była umieszczona w nowo wybudowanym Zespole Szkół,  gdzie stworzono idealne warunki socjalne dla zawodników.  Obszerne szatnie z większą ilością pryszniców dawała uczestnikom swobodę w przebieraniu się i zażywaniu kąpieli w ciepłej wodzie. Co do posiłku już miałem większe zastrzeżenia. Podano nam: bigos, chleb z smalcem i do tego ogórka. "Wybuchowe danie", w szczególności po tak wyczerpującym biegu. Na ten temat w swoim czasie się wypowiadałem, więc więcej się nie będę powtarzał. Ja przynajmniej z tego nie korzystałem - nie chcę dobijać swego organizmu.

 

Był to mój rekordowy czas na tej trasie, a poprawiłem ją o ponad minutę. Tego się nie spodziewałem. Przed biegiem nastawiałem się na spokojny bieg, a tu rekord trasy. Czyżby okres między maratonem, a biegiem w Bogdańcu dobrze wykorzystałem na regenerację sił? Chyba tak. Choć maraton pobiegłem w drugiej części dość ulgowo, więc regeneracja sił między tymi biegami musiała nastąpić dość szybko. Do domu wróciliśmy tym samym środkiem lokomocji ( rower ) w bardzo dobrej formie. 

 

Zakończenie

 

Jak napisałem w tytule był to faktycznie "Szalony tydzień" gdyż w ciągu tygodnia ukończyłem trzy bardzo trudne zawody biegowe. Taki "numer" robi się raz na jakiś czas. Jest tylko małe "ale" - należy zrobić wszystko, aby się on  nie odbił trwale na organizmie i nie spowodował obniżenia formy fizycznej, a zarazem poziomu sportowego. Latka uciekają i już nie uda się oszukać organizmu, a ja chce biegać na tym samym poziomie dość długo, więc muszę go więcej szanować. Teraz odpoczynek od biegów długich. Do października. Dlaczego? Wtedy zmierzę się z dwoma dystansami - Maratonem Poznań i Kaliska Setką, ale do tego się na pewno przygotuję znacznie lepiej, niż obecnie. Napiszę  tez "parę zdań"  i  mam nadzieję, ze będą one tez tak optymistyczne. Oby!

 

Krzysztof Grzybowski

Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania

AMATOR

www.amator.fc.pl

bigfut@poczta.onet.pl

korespondent Maratonów Polskich

www.maratonypolskie.pl

Strona rodzinna
www.grzybowscy.republika.pl

   


Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania   AMATOR, 

 bigfut@poczta.onet.pl   www.amator.fc.pl    Wszelkie prawa zastrzeżone