Szkoła Przetrwania 
 Gorzów Wlkp. - Świnoujście

Autor: Krzysztof  Grzybowski. Data 31.07.2007 r.

 

Wyprawę rowerową do Świnoujścia planowałem w wraz żoną Krystyną już od dłuższego czasu, ale na przygotowanie się kondycyjnie do niej jakoś nie mieliśmy czasu, zawsze coś stawało nam na przeszkodzie. Było coraz bliżej wyjazdu, a my mieliśmy w nogach bardzo mało przejechanych kilometrów. Byłem pełen obaw czy damy radę pokonać dystans Gorzów Wlkp. - Świnoujście, tym bardziej ze dystans do pokonania mieliśmy większy niż do Kołobrzegu ( 197 km - 2005 r. ). Po krótkiej naradzie postanowiliśmy jednak spróbować swoich sił i przejechać w ciągu jednego dnia dystans liczący ( w moich obliczeniach ) ponad 200 km. Prognozy pogody nie były optymistyczne na jazdę rowerem, ale liczyliśmy po cichu, że nie będzie aż tak źle. Jak bardzo się pomyliliśmy się w naszych nadziejach, przekonaliśmy się o tym  dopiero później na trasie, a w szczególności odczuliśmy to na naszej skórze.


Znając prognozę pogody, postanowiliśmy wyjechać dość wcześnie z domu, aby jak najwięcej kilometrów zrobić przy rannej sprzyjającej do jazdy pogodzie. Wyjechaliśmy z domu parę minut przed godz. 5 ( 4:48 dn. 16.07.). Za Kłodawą trasa wiodła przez las, którego chłód powodował, że jechało się nam bardzo dobrze. Tak było do Barlinka, gdzie zrobiliśmy pierwszą większą przerwę na posiłek. Robiło się coraz cieplej. Między  Barlinkiem, a Pełczycami  przebraliśmy na krótkie spodenki i koszulkę. Za Pełczycami, aby ominąć Choszczno, pojechaliśmy trasą Brzezina  - Dolice - Piasecznik - Suchań. Mieliśmy już ponad 60 km w nogach i 4 godz. jazdy. Z upływem czasu temperatura powietrza rosła.  W Suchaniu po przecięciu trasy krajowej 10, skierowaliśmy się w kierunku Sulino - Trąbki - Chociwiel. 

Przy wyjeździe z Chociwiela ( może z powodu mojej nieuwagi ) zamiast wyjechać na drogę w kierunku Dobrej, pojechaliśmy na Łobez. Po przejechaniu około 10  km zorientowałem się ze jedziemy w złym kierunku ( brak na tym odcinku trasy jakichkolwiek tablic informacyjnych) i trzeba było skrótami wrócić na zaplanowaną przez nasz trasę. Tym sposobem dodaliśmy sobie dodatkowo około 20 km. Dodatkowy dystans do przejechania nasz nie przerażał, ale pora dnia i ukształtowanie trasy już tak. Było około  godz. 14, o której żar lał się z nieba, a dodatkowo droga wiodła przez pola przy których nie było dosłownie ani jednego drzewa , a nawet małego krzaka. Nie było się po prostu gdzie schować, lub nawet  przez chwilę odetchnąć od  żaru lejącego się z nieba. Było przysłowiowe istne piekło. Zmęczeni i mocno spoceni dotarliśmy w końcu do miejscowości Dobra. Tam zrobiliśmy dłuższy postój. 

Czuliśmy że pieczą nas już mocno opalone nogi, a mnie dodatkowo kark. Dobrze że mieliśmy białe klubowe koszulki, które swoją bielą w dużym stopniu ochroniły przed przegrzaniem organizmu. Marzyło się nam - jak w wyprawie do Kołobrzegu - wykąpanie się w spotkanym po drodze jeziorze. Nie było nam to jednak sądzone. Na krótkim postoju w Wierzbięcinie powiedziano nam, że niedaleko płynie rzeczka do której się można dostać doprowadzonymi tam schodami. Faktycznie po przejechaniu paru kilometrów, w lesie płynęła rzeczka, która przecinała drogę. Po dwóch stronach drogi były kamienne schody z których korzystało sporo osób, które pokonywały ten odcinek drogi. Oczywiście my tez z tej okazji skorzystaliśmy i delektowaliśmy nasze umęczone upałem ciała czystą i chłodną wodą. Sama rozkosz ;-). Wiadomo co dobre szybko się kończy i trzeba było ruszać w dalszą drogę. Do Nowogardu mieliśmy około 8 km. 

Teraz jechało się znacznie lepiej, ale piętno przebytych upałów odbijało się na naszej kondycji. Za Nowogardem trzeba było zrobić większy postój, aby odpocząć i  posilić się przed dalszą drogą. Choć specjalnie jeść się nam nie chciało z powodu upałów, trzeba było jednak uzupełniać stracone kalorie. Trasa Nowogard - Golczewo była super. Prowadziła przez teren leśny, który dawał nam sporo wytchnienia od  upału. Za Golczewem po przejechaniu około 20 km wjechaliśmy na krajową 3. Poruszaliśmy się po pasie awaryjnym, lub jak tez mówi pasie technicznym. Około godz. 20 na trasie termometr pokazywał 26,7 oC powietrza, a asfaltu 36oC. Później z komunikatu prognozy pogody dowiedzieliśmy się ze był to jeden najupalniejszych dni lipca i tegorocznego lata, a temp. na trasie naszego przejazdu dochodziła do 37 oC w cieniu. 

W okolicach Międzyzdroje, z powodu prac drogowych wprowadzono ruch wahadłowy regulowany sygnalizacją świetlną.. Był to  krótki odcinek prostej drogi, która pod kontem 90o skręcała w prawo i następował około 200 m zjazd w dół. Ustawiliśmy się w  kolejce oczekujących samochodów. Gdy przyszedł kolej na nas, byliśmy prawie na czele kolumny pojazdów. Żeby nie robić zamieszania, odcinek ten chcieliśmy pokonać dość szybko. Ruszyłem jako pierwszy. dużym łukiem weszłem w zakręt i szybko zjeżdżałem na dół. Żona w tym czasie żeby dotrzymać mi tempa, postanowiła zakręt pokonać po krótkim łuku. Nie przewidziała że pokonując w ten sposób zakręt najedzie na wyłom w asfalcie. Wpadając w niego żona w raz z rowerem upadła na pobocze drogi. Będąc już prawie na końcu drogi wahadłowej  usłyszałem  pisk hamującego TIR-a. Zjechałem na pobocze i spojrzałem za siebie. Żona akurat szybko podnosiła się z ziemi, TIR czekał, aż wsiądzie na rower i zjedzie na dół. Dopiero za nią ruszyły wszystkie pojazdy które wjechały na ruch wahadłowy. W tym momencie zrobiło się małe zamieszanie. Samochody czekając z przeciwnej strony w kolejce dostały zielone światło, lecz nie mogły jechać, gdyż z przeciwnego kierunku jechały jeszcze samochody. Jak już jest chyba polską tradycją, kierowcy swoje nie zadowolenie  przestawili trąbiąc klaksonami. Zrobiło się dość głośno, lecz ja w tej chwili nie zwracałem uwagi na ten fakt. Ważniejszy był stan mojej żony. Okazało się na szczęście ze się jej nic nie stało, oprócz małych zadrapań. Po krótkich postoju ruszyliśmy w dalszą drogę. 

 

Do celu pozostało nam około 15 km. Robiło się coraz ciemniej, a żona podczas upadku uszkodziła przy rowerze instalację świetlną . Ze względów bezpieczeństwa zastosowałem już sprawdzoną taktykę w szczególnie w biegach sztafetowych podczas nocy. Żona wyszła na prowadzenie. Moim zadaniem było oświetlanie ją przednim reflektorem, z za razem tez nas światłem tylnym. Wypuszczaniem żony do przodu było tez posunięciem taktycznym. Będąc na przedzie, już mocno zmęczona nadawała tempo takie jakie jej pasowało. Dało to taki efekt że po paru kilometrach wyraźnie "odżyła" i zdecydowanie zwiększyła tempo. Do promu mieliśmy około 10 km. Jadąc już  po ciemku trzeba było bardzo uważać, aby nie pomylić drogi  ( przy bardzo słabym oświetleniu znaków, zwalnialiśmy tempo jazdy , a nawet w nie których wypadkach  zatrzymywaliśmy się ) i  nie pojechać zamiast na miejską przeprawę promową Bielik, na przeprawę promową Karsibór, oraz nie jechać do końca krajową 3, lecz skręcić odpowiednim skrótem w ulicę prowadząca prosto na przeprawę promową.  Błędy te by nas kosztowały dodatkowych "ładnych" parę kilometrów. Pomimo już sporych ciemności  i otaczającego nas lasu, wykazaliśmy sporą czujność i już bez problemów dotarliśmy na przeprawę promową. Na liczniku było trochę powyżej 230 km. Była godz. 22:36, czyli na 4 min przed odjazdem promu. 

 

Podczas całej wyprawy mieliśmy kontakt z prezesem Jogging Świnoujście - Pawłem Dodkiem, z którym byliśmy umówieni na spotkanie przy promie. Z powodu przesunięcia się godz. naszego przyjazdu do Świnoujścia, nasze spotkanie przesunęliśmy na następny dzień. Była to bardzo dobra decyzja, gdyż  byliśmy mocno zmęczeni po cało dniowej jeździe, że na dodatkowe spotkania i rozmowy nie mielibyśmy już zbytnio sił.  Krótka jazda promem ( około 10 min ), dojazd do miejsca naszej zarezerwowanej kwatery prywatnej ( trasę dojazdu do celu miałem bardzo dobrze opanowaną  ) i już byliśmy na miejscu witani przez gospodarzy naszego pobytu w Świnoujściu. Zbliżała się godz 23.  Po krótkiej rozmowie z gospodarzami - nie rozpakowując swoich bagaży - skorzystaliśmy z orzeźwiającej kąpiel pod prysznicem ( co za rozkosz po takiej jeździe ). Tuż przed północą położyliśmy się do snu. Tak zakończyła się nasza wyprawa rowerowa do Świnoujścia. W sumie przejechaliśmy 233 km w ciągu około 18 godz. z przerwami robionymi na trasie.

 

Nasz pobyt nad morzem trwał 4 dni, ale w tym czasie ani na moment nie nudziliśmy się. Pogoda nam dopisała, że w tym czasie udało się nam zażyć morskiej kąpieli i trochę się poopalać.  Jakby mało nam było jazdy rowerem, to z kolegą Pawłem Dodkiem ( był dla nas wspaniałym przewodnikiem ), wybraliśmy się na dwie wyprawy do Niemiec. Od naszego zakwaterowania do granicy było raptem około 500 m, więc praktycznie cała trasa przebiegała po terytorium Niemiec, a dokładnie po wyspie Uznam. Jedna przebiegała na trasie: Świnoujście - Ahlbeck - Horingsdorf - Bansin - Świnoujście - dystans 37 km,  a druga:  Świnoujście - góra Golm - Kamminke - Garz - Kutzow - Bossin - Dargen - Kachlin - Urlichshorst - Korswandt - Świnoujście - dystans 36 km. 

Wrazenia wyniesione z tych wypraw to przede wszystkim: 
Prawie na każdym kroku idealnie utrzymane trasy rowerowe. Bardzo duża popularność wśród mieszkańców naszych zachodnich sąsiadów spędzenia aktywnego wypoczynku  na rowerach przez całe rodziny. Liczba osób korzystająca z jazdy na rowerze robi tam na prawdę kolosalne wrażenie. Jak już wspomniałem między miejscowościami, trasy bardzo dobrze utrzymane, oraz co jakiś czas ustawione są ławy z zadaszeniem ( przez moją nie ostrożność podczas wstawania nabiłem sobie guza ) i z dokładną tam umieszczoną mapą trasy. Co jakiś czas osoby mijane przez nas na trasie, pozdrawiali nas, na co oczywiście im odpowiadaliśmy. Jest to u nas jest jeszcze nie spotykane, a mam nadzieję ze w naszym narodzie będzie więcej życzliwości i spotykające się całkiem obce osoby będą mieli więcej do siebie sympatii. Mijane miejscowości czyste i zadbane. Dużo zieleni i kwiatów. Widać było, że dużym powodzenie cieszy się w tamtym regionie system kładzenia słomą pokrycia dachu. Ciekawie wygląda taki dach, co nie omieszkałem wykonać z tej okazji paru zdjęć. Mnie osobiście się on bardzo podobał.

Podczas pierwszego dnia pobytu - wracając ze spaceru z nad morza około godz. 21 - przechodząc na skróty przez lasek nadmorski - stanęliśmy dosłownie w oko w oko ( około parę metrów ), najpierw z jednym dzikiem, a po chwili ukazało się nam całe stado z młodymi. A że już panował półmrok, pierwszą reakcją na całe zdarzenie było ochota brania "nogi za pas". Tego jednak nie zrobiliśmy, tylko obserwując ich uważnie spokojnie oddaliliśmy się z tego miejsca . Dziki natomiast na zaistniałą sytuację w ogóle nie zareagowały, tylko spokojnie zerowały w ściółce leśnej. Później opowiadając naszą przygodę z dzikami naszemu koledze Pawłowi, wyjaśnił On nam że nie mieliśmy się co bać, ponieważ dziki te już w pewnej mierze  oswojone są z widokiem ludzi i nie raz korzystają z dokarmiania. Nas te wyjaśnienia do końca nie przekonały, gdyż jak zobaczy się dzika z takiego bliska i do tego o tej porze to powinno zrobić jak  Brzechwa w swym wierszu pisał: "Dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo ostre kły. Kto spotyka w lesie dzika, ten na drzewo szybko zmyka". A nam do tego dużo nie brakowało.

 

W czasie pobytu w Świnoujściu postanowiliśmy wracać do domu pociągiem, tylko część jej pokonać rowerem. O podjęciu takiej decyzji zadecydowało w szczególności bezpieczeństwo jazdy w szczególności na krajowej 3. Jak postanowiliśmy tak i zrobiliśmy: Świnoujście - Kostrzyn przejechaliśmy pociągiem, a pozostały dystans 46 km - rowerem.

 

Nasza wyprawa na morze zakończyła się sukcesem i ustanowieniem naszego nowego rekordu długości przejazdu rowerem w ciągu jednego dnia - 233 km. Zadowoleni byliśmy tym bardziej że pokonaliśmy ten dystans bez specjalnego przygotowania i o tak trudnych warunkach pogodowych. Była to prawdziwa szkoła przetrwania. Kosztowało nas to sporo wysiłku i samozaparcia, ale cel nasz osiągnęliśmy.  Jednak na przyszłość jak będę planował podobną  wyprawę, to już nie zrobimy takiego błędu i się dobrze do tego kondycyjnie przygotujemy. Jak ktoś nie wierzy ile wysiłku trzeba było włożyć w pokonanie tej trasy, to niech spróbuje pokonać choć połowę tego dystansu bez przygotowania , w taką pogodę i do tego obładowany bagażem.  Życzę powodzenia. Całym sercem! 

 

Ps. Zdjęcia z naszej wyprawy i pobytu w Świnoujściu, oraz wycieczek rowerowych do Niemiec są na stronie rodzinnej -  www.grzybowscy.republika.pl   w  dziale  Wyprawy.

 

Krzysztof Grzybowski

Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania

AMATOR

www.amator.fc.pl

bigfut@poczta.onet.pl

korespondent Maratonów Polskich

www.maratonypolskie.pl

Strona rodzinna

www.grzybowscy.republika.pl

   


Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania   AMATOR, 

 bigfut@poczta.onet.pl   www.amator.fc.pl    Wszelkie prawa zastrzeżone