Myśliborska  Dziesiątka
Autor : Krzysztof Grzybowski, Data : 03.06.2001r.

Sprawy zawodowe,  kurs komputerowy i  oczywiście  treningi, spowodowały opóźnienie napisania  sprawozdania z  tej  imprezy na  którą wybrałem się w raz z żoną. Do oddalonego o zaledwie  40 km od Gorzowa ,  Myśliborza pojechaliśmy  samochodem  w  raz   z  kolegą.  Bieg  ten  został  dość dziwnym  trafem  zaliczony  do  Grand Prix województwa  Lubuskiego, pomimo  że Myślibórz  leży  w  woj. zachodniopomorskim. Argumentacja - że  przed reformą    administracyjną miasto  wchodziło  w  skład   byłego  woj.   gorzowskiego   i   brało   w   poprzednich  edycjach Grand  Prix  Ziemi Gorzowskiej, nie  powinno być wykluczone z rywalizacji - nie przekonuje mnie. Tym bardziej  ze  miasta   Choszczno,  Międzychód,   czy   Dębno  leżące  obecnie   poza   naszym   województwem  -  biorące przecież   tez  udział   w  poprzednich  edycjach - pomimo  protestów  przedstawicieli  tych  miast  zostałyone  z Grand Prix wykluczone. Dziwne ale prawdziwe !!!

Przyjechaliśmy  do  Myśliborza  trochę  szybciej   niż   początkowo  planowaliśmy,  gdyż   pomny  zeszłorocznych doświadczeń,  mielibyśmy   później   kłopoty  z   zaparkowaniem  samochodu   w   pobliżu   startu,  przy   którym umieszczono  sekretariat  biegu.  Można też  było  zaparkować na  oddalonym  około  kilometra  stadionie,  gdzie przygotowano nam szatnię z możliwością wykąpania się w ciepłej wodzie, z czego  po biegu  bardzo  skrupulatnie skorzystaliśmy. Parkowanie na stadionie nie wchodziło w rachubę, gdyż  nie chciało  nam  się kursować na  trasie: sekretariat  -  szatnia  -  start.   Po  drugie  trzeba   było  po  prostu  oszczędzać  siły  na  bieg   :-)   Po  zapisaniu (  wpisowe 10 zł  )  i  przebraniu  się,  udałem  się  na  rozgrzewkę,  przy okazji  obserwując zmagania  w biegach młodzieżowych  i  Myśliborskiej  Mili. Panowała  ładna  słoneczna pogoda, lecz  z  podmuchami  zimnego  wiatru, zniechęcającego do  biegu. Po lekkiej  rozgrzewce - nie chciało mi się mocniej - stanąłem na linii  startu  na  2 min przed   planowanym  ruszeniem  na  trasę.  I   tu  organizatorzy   przygotowali  dwie  niespodzianki.  Pierwsza - to spotykana  na  wielu  zawodach  i  do  przeżycia  -  opóźnienie   biegu  o  10 min.   Druga  nietypowa,   ponieważ organizatorzy  zafundowali  nam  rundę honorową  wokół  ratusz, a  następnie po ponownym  minięciu  linii  startu można było dopiero włączyć osobiste stopery. Od tego momentu rozpoczynał się ostry start. Kto w czasie  rundy honorowej (około 300m) zaspał ten mógł sobie pluć w twarz, gdyż rywale już byli „kawałek” dystansu przed nimi.

Na trasę biegu wyruszyło ponad  70 uczestników w tym - dużo  jak na bieg lokalny - 15 kobiet,  a przed nami był do  pokonania  dystans  10 km  biegu  głównego  i  składał  się  z  czterech  2,5 pętli. Czarty  wyczynowe  ruszyły szybko  do  przodu, więc są sami sobie wini, że nie będę o nich pisał. Na trasę ruszyłem  zbyt  szybko,  za  co  po upływie  jednej  pętli   musiałem  zapłacić,  zwalniając  zdecydowanie  tempo  biegu.  W  tym  czasie  minęło  mnie grupka  biegaczy  ( biegaczki też :-((( ), z  którymi nie mogłem nawiązać  walki. Widocznie  nie  pasowałem do tej brygady. Dopiero  gdy  dogoniła mnie  rywalka  z  tras  biegowych  Danuta Pietruszyńska. Wyzwolił  się we  mnie duch bojowy. Starałem się  dotrzymać jej kroku. Zostawałem parę metrów za nią, by za chwilę ją dogonić. Akcję odpadanie - pościg  powtórzyłem  parokrotnie  z  pozytywnym  skutkiem. Na  tyle  się  rozgrzałem  i  wyzwoliłem ambicje (nie dać się kobiecie), że na trzecim okrążeniu mogłem dotrzymać  jej kroku. Prawdopodobnie spokojnie dobieglibyśmy  do  mety, ale  na  początku ostatniej  pętli  dogonił  nas  finiszujący  sympatyczny  kolega  Ryszard Wydra. Dogonił  i  miał zamiar  nas  wyprzedzić, lecz  z  tego  zrezygnował. Do mety  zostało około  kilometr, gdy kolega  lekko  zwiększył  tempo. „Poszedłem” za  nim. Koleżanka  próbowała  dotrzymać na  kroku, lecz  zaczęła zostawać z tyłu. Tempo zaczęło rosnąć, więc musiałem włączyć przerzutkę na  galop. Do  mety  zostało  z  400 m. Na  zapytanie  kolegi  -  czy  mam  siły  na  finisz,  odpowiedziałem ze coś  jeszcze  znajdę,  lecz  żeby  nie  był  za mocny.  Zwiększyliśmy  tempo. To  nie  był  galop, to był dziki galop !!!  Biegnąć ten odcinek myślałem, że  jakby ktoś  nam  zmierzył  czas  to  byłby  mój  rekord  życiowy  na  tym  odcinku :-)))  Na  mecie  wręczono nam  małe papierowe dyplomy uczestnictwa. Zwykła kicha!!! Czas osiągnięty na mecie 38.31 ( czas  mierzony  przeze  mnie, do tej pory nie mam wyników oficjalnych biegu ). Czasu żony nie podam, bo po prostu go nie mierzyła.

Ledwo ochłonąłem po finiszu, a już pobiegłem na trasę, robiąc jeszcze jedna pętle  w  ramach  rozbiegania. Widać z  tego,  ze  albo  bieg był za krótki, albo za wolny finisz ;-) W tym czasie na  metę  przybiegła  żona,  więc  razem udaliśmy  się  na   stadion  skorzystać  z  kąpieli  (  co  na  początku  wspomniałem  )  Większości  biegaczom  nie chciało  się  iść  kawałek drogi i skorzystać z kąpieli - ich strata, nasz  zysk - trafiliśmy,  że  byliśmy  sami. Nikogo nie będę przekonywał ( bo nie ma potrzeby ), że kąpiel sam na sam pod prysznicem jest  o  wiele  ciekawsza,  niż w  tłoku  z całą gromadą biegaczy ;-)  Po przyjemnościach  dla ciała, trzeba było  tez  zadbać  o  przyjemność dla ducha.  Udaliśmy  się  więc  na  obiad  przygotowany  przez  organizatorów  w  ramach  wpisowego. Restauracja mieszcząca  się  na rynku  była  zarezerwowana  dla  biegaczy. Po sali uwijały się jak w ukropie  piękne  kelnerki ( szkoda  że  nie  miałem aparatu fotograficznego, bo byłaby następna kandydatka na miss maratonów ), a  wokół rozchodził  się  wspaniały  zapach, powodujący jeszcze  większe  ssanie w  żołądku. Obsłużono  nas dość szybko i sprawnie. Obiad  składał  się z dwóch dań. Na pierwsze danie zupa pomidorowa z ryżem, a na drugie  ziemniaki, surówka  i  sporej   wielkości  schabowy.  Dla  zwiększenia  apetytu czytających  ten  artykuł  dodam, że do  tego wszystkiego  serwowano  kufel  zimnego  piwa.  W   tym  czasie  na   rynku   rozpoczęło  się   zakończenie  biegu i wręczanie nagród zwycięzcom w poszczególnych kategoriach  biegowych. Na pudle się  nie  „załapaliśmy”, a  ze nie  chciało  się  nam  oglądać  dekoracji,   siedzieliśmy   dalej  w   restauracji  delektując  się   piwem.  Do  domu wróciliśmy około godz.14.

             Podsumowując całą imprezę, można mięć do organizatorów parę małych uwag:

              - Lepsze przygotowanie trasy, przez usunięcie samochodów z nie których miejsc
      na trasie biegu,

   - Przygotowanie pamiątek dla wszystkich uczestników biegu ( był tylko kiepsko
      wykonany dyplom ),

  - Zrezygnować z rundy honorowej, gdyż i tak czterokrotnie biegacze przebiegają
      przed publicznością
zgromadzoną na rynku,

 Myśliborską   Dziesiątkę   uważam  za  udaną  imprezę  biegową.  Odbyły  się  biegi  młodzieżowe  w  różnych kategoriach biegowych. Wszystkim biegaczom dopingowała  na  rynku    spora  liczba  jak  na  nasze  polskie warunki - publiczność. Organizatorzy zapewnili  dla wszystkich smakowity posiłek.

Na  tą   imprezę  biegową   przyjeżdżam  dość  systematycznie  co  roku,   gdyż   w  czasie  i   po  biegu  panuje bardzo sympatyczna  atmosfera.  A  że  mam  do  Myśliborza rzut kamieniem, postaram się co roku przyjeżdżać tam, bez względu, czy bieg będzie zaliczany, lub nie do Grand Prix woj. lubuskiego.


Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
Krzysztof Grzybowski
e-mail:bigfut@amator.and.pl
tel.( 095 ) 736-90-48
 


   Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania   AMATOR, 

bigfut@poczta.onet.pl   www.amator.fc.pl/    Wszelkie prawa zastrzeżone