PROKOM GDYNIA MARATON 75 km
 
Autor: Krzysztof  Grzybowski, data 10.02.2001r.

Po otrzymaniu  informacji o tym biegu długo się zastanawiałem czy  jest warto i sens o tej porze roku jechać na  bieg o tak  długim dystansie. Bieg  zaplanowano  na 10 lutego ( sobota ),  na  dzień w  którym mijała dokładnie 75 rocznica  nadania  praw  miejskich  Gdyni. Na dwa  tygodnie przed biegiem podjąłem męską decyzję – jadę i  biegnę  cały dystans. O podjęciu  tej decyzji  zadecydowało głównie uczucia  sentymentalne. Po raz pierwszy na   wczasy  po  skończeniu  nauki  pojechałem  z   moją  wtedy  przyszłą  żona  do Gdyni  w  sierpniu  1975 r. Spędziliśmy  je tam  wspaniałe  i do teraz  wspominam  spotkanych  tam dla nas całkiem obcych ludzi u których wtedy  gościliśmy. Były to moje ostatnie kawalerskie wakacje,  po których  niespełna  rok później wziąłem ślub. Także  byłem  dopingowany przez  moją  matkę, która w czasie okupacji w Gdyni spędziła tam swoje najlepsze lata  młodości  i  do teraz  mieszka  w Trójmieście  moja bliższa  i dalsza  rodzina. Z  kondycją  było  gorzej, ale jechałem  tam  tylko po to, żeby uczcić rocznicowe święto przebiegniętymi 75 km, kończąc bieg w limicie czasu jakie było 8 godz.

Do Gdyni wybraliśmy się w czwórkę: wraz ze mną pojechała żona Krystyna i koledzy klubowi Tomek Jałowski i Grzegorz Miłota. Żona początkowo nie chciała  jechać, tłumacząc się słabym wybieganiem, lecz wjechałem jej na  ambicje. W  tym bardzo pomagali  mi synowie, twierdząc: jedz  nad  morze i dotleń  się, a my w  tym czasie będziemy  mieli  wolną “chatę”:-))). Po przygodach  na  trasie  podróży ( później  się dowiedziałem że to z winy PKP ) dotarłem  wraz  z  Tomkiem do sekretariatu biegu  przed godz.16:00  pamiętając zarazem, że  zgłoszenia mają być przyjmowane tylko do tej godziny (po drodze zostawiłem u kuzynki w Sopocie cały sprzęt sportowy) Żona w raz z kolegą Grzegorzem mieli dołączyć do nas później.

Gdynia  przywitała  nas deszczem, choć później  rodzina mi powiedziała że rano była piękna słoneczna pogoda. Sekretariat  usytuowany został  w dzielnicy Gdyni - Redłowo  w  kompleksje sportowym stadionu “Bałtyk”, na GOSiR (Gdyński Ośrodek Sportu i Rekreacji) – główny organizator  biegu, trafiliśmy “bez pudła”. Przyjęły nas bardzo  urocze i miłe młode dziewczyny, które obsłużyły nas bardzo szybko i sprawnie (wypełnienie zgłoszenia, lekarz,  opłata  startowa – 25 zł, ewentualnie rezerwacja  miejsca  na sali gimnastycznej) Poinformowały nas, że zgłoszenia przyjmowane będą do godz 22 i jeszcze na drugi dzień rano. Nie musiałem żona z kolegą zapisywać, spokojnie dojadą  na  miejsce  i  zdążą się zapisać. W ramach  wpisowego każdy  uczestnik otrzymywał  ładną koszulkę, 2  bony   żywieniowe  i  specjalne   identyfikatory,   które   uprawniały  do  bezpłatnego  korzystania z  komunikacji  miejskiej  Gdyni w dniach 8-11 lutego. Po  załatwieniu wszystkich formalności, udaliśmy się na uroczyste  otwarcie  biegu,  które  zaplanowano  na  godz. 18:00  w  Centrum  Gdyni  na  skwerze  Kościuszki
w niedawno otwartym  Centrum Kultury i Rozrywki “Gemini”. Otwarcie rozpoczęło się  punktualnie o godz 18 prezentacją sponsorów biegu. Dalsza przyjemność oglądania otwarcia ominęła mnie, gdyż musiałem się udać na dworzec  po  żonę,  która  miała   właśnie  z  kolegą   przyjechać. Miałem   pecha, nie   przyjechała. Wróciłem z  powrotem  przed  godz 19 na  zakończenie. Na  prezentacja i wręczenie  numerów startowych zawodnikom z  listy  Top – 10  już   nie  zdążyłem,  lecz  dużo  nie  straciłem.   Znam   osiągnięcia  większości  zawodników  się  z  nimi  na  wielu  zawodach. Po skontaktowaniu się telefonicznym z żoną okazało i spotykam się  ze uciekł  jej pociąg w Bydgoszczy i przyjedzie około godz. 20. Uspokojony tą informacją mogłem raczyć się degustacją  piwa  w  gronie  kolegów  ;-). Nie   miałem  już  ochoty  na  danie  kuchni  wietnamskiej   przygotowane  przez organizatorów,  choć koledzy  zapewniali że w smakowało super. Przed  godz. 20 udałem się na dworzec gdzie w  końcu  spotkałem z druga częścią naszej ekipy, która widać “uwielbia” bardzo  podróże  koleją :-)). Powiało optymizmem – jesteśmy  w  komplecie , akurat  przestało  padać  i  się niebo  rozpogadza. daliśmy  się do biura zawodów, gdzie ciągle były przyjmowane zgłoszenia. Pomimo tylu godzin pracy sekretariatu (godz.10–22) żonę z  kolegą  obsłużono bardzo szybko  i  sprawnie, więc mogliśmy się udać na  upragniony odpoczynek. Koledzy  udali  się  na  salę  gimnastyczną, my  zaś  pojechaliśmy do  Sopotu,  gdzie o godzinie 23  położyliśmy się spać.

Pobudka  o  godz. 6  i  od razu  pierwsze  kroki  do okna. Wielka ulga i radość – na dworze  piękna, słoneczna  pogoda. Po spakowaniu  niezbędnego sprzętu do biegowego i zjedzeniu posiłku, brat zawiózł nas samochodem na   plac  Grunwaldzki,   usytuowanym    przy   Teatrze   Muzycznym.    Z   daleka   widać   było   zawodników rozgrzewających  się  do  biegu.  Przy  linii  startu  postawiony  został  namiot  gdzie  swobodnie  można było się przebrać  i  zanieść  ubrania  do  przygotowanej  obok  przechowalni. Po krótkiej  rozgrzewce  i  zrobieniu  kilku pamiątkowych zdjęć  stanęliśmy na  linii  startu. Punktualnie o godz.8  rozbrzmiał  hymn narodowy, a po nim Unii Europejskiej. Następnie prezydent miasta, Wojciech Szczurek dał sygnał do startu.

Trasa składała  się  z 5 km pętli, wiodła ona Bulwarem Nadmorskim, częściowo Skwerem Kościuszki i główną ulicą  miasta,  Świętojańską. Większość trasy składała  się z nawierzchni asfaltowej (70%), kostki  betonowo – brukowej  (15 %)  i naturalnego gruntu, który  po nagrzaniu przez  słońce,  przemienił  się  w  błotnistą pułapkę, którą  trzeba   było  omijając  biegnąć   pobliskim  trawnikiem. Był  też  krótki  odcinek  po  górkę  ( 20-30m ). Maksymalny  do  przebiegnięcia  dystans  był  75 km,  lecz  nie  był  on  obowiązkowy. Każdy z biegaczy mógł przerwać  bieg  po przebiegnięciu  okrążenia  i  skończyć go na linii mety w specjalnej strefie. Była  możliwość - po  uprzednim   zgłoszeniu  sędziemu - w  specjalnej  strefie  zejść z  trasy,  ogrzać się,  odpocząć  i   ponownie ruszyć  na  trasę. Każdy  uczestnik kończący bieg, bez względu  na  pokonany dystans otrzymywał na linii mety dyplom  uczestnictwa  i  wieszano mu  na szyi  ładny  medal. Trasa  biegu  była całkowicie zamknięta dla  ruchu  i  była  pilnowana  przez  policję, straż  miejską, harcerzy, oraz  konne  patrole policji z  którymi  spotkałem się na  zawodach  po  raz  pierwszy.  Na  trasie  biegu  rozlokowano  aż  trzy  punkty  żywieniowe.  Na  punktach herbata,  kawa  cappucino, woda  niegazowana  ( wszystko w  według  uznania: zimne, ciepłe lub gorące ) parę rodzajów ciastek (bardzo smaczne) i banany.

Na trasę biegu  ruszyło 146 śmiałków  w  tym 5 kobiet  z  zamiarem  pokonania  różnych dystansów. W czasie rozpoczęcia biegu panowała słoneczna pogoda. Ruszając na trasę miałem z góry zaplanowany plan ukończenia całego 75 km  biegu. Żona  nastawiła  się  na  pokonanie  dystansu 10 km, co  z  powodzeniem  wykonała. Po ukończeniu biegu brat zawiózł Ją do Sopotu gdzie po wykąpaniu się i odpoczynku przyjechała z powrotem  na trasę, aby  mnie dopingować. Klubowi  koledzy  też  przyjechali  po  to, żeby  ukończyć  pełny  dystans i sobie  postanowione  zadanie  wykonali  bardzo dobrze. Do biegu  byłem  bardzo dobrze  przygotowany psychicznie ( a to połowa  sukcesu ), lecz  z  kondycją  mogło być  gorzej. Dlatego pierwsze 30 km przebiegłem spokojnie według  planu,  pokonując je  w  2 godz  32 min. Do 40 km  szło  jeszcze dobrze, lecz  jak przewidywałem po minięciu  tego dystansu dopadł  mnie mocny kryzys, który trzymał  mnie przez następne dwa okrążenia. Zrobiło  się  dość ciepło. Miałem ochotę częściowo się rozebrać, lecz  wiejący lekki, zimny wiatr odwiódł mnie od tego. Przechodząc w system pokonywania dystansu bieg - trucht – bieg, mogłem podziwiać o tej porze roku  piękno polskiego  morza. A  było piękne. Na  falach  pływały  dostojnie łabędzie, a  wokół  nich  spore  stado  dzikich kaczek. Nad głowami licznie przybyłej nad morze spacerowiczów, w powietrzu mewy wykonywały  przeróżne akrobacje  mające na celu złapania w locie rzucone w  powietrze kawałki chleba, lub bułki. Po minięciu 50 km minął  kryzys, wstąpił we mnie duch bojowy i pewność że ukończę cały dystans, tym bardziej że na  pokonania  pozostałych  25 km  miałem  prawie 3,5 godz.. Do dalszej  walki z dystansem  zdopingowali  towarzyszący mi prawie przez dystans  jednego okrążenia 75 żołnierze  z  Centralnej Składnicy Marynarki  Wojennej z Pogórza,  którzy  w  polowych  mundurach,  ze  śpiewem  na  ustach  w  stylu  wojska  amerykańskiego, pokonała 5 km  z  uśmiechem  na twarzy. Skończyła się przyjemność, a zaczął  się  typowy bieg  na  ukończenie: odcinki  biegu i chodu, pod górkę chód, a z niej  bieg. Na punktach  żywieniowych posilałem się żeby nabrać siły do dalszego  biegu. W tych ostatnich trudnych  chwilach biegu  nie zawiodła przybyła już z Sopotu żona, dopingując mnie do
wytrwałej  walki  z  dystansem. Im  bliżej  mety, czułem się lepiej  i  pokonywanie  następnych kilometrów było coraz  szybsze. Na metę wpadłem  z  uśmiechem  na usta w objęcia przystojnej dziewczyny, która gratulując mi  pokonania  tego morderczego  dystansu  powiesiła  na  szyi  medal   i  wręczyła  dyplom  uczestnictwa. Z czasu  osiągniętego na mecie – 7:46:01  byłem  bardzo  zadowolony. Obok  czekała już  z  gratulacjami  żona, z którą  poszłem, do namiotu  gdzie przebrałem  się  w  ubranie  przez  nią  przygotowane.  Następnie  udaliśmy  się  na dworzec kolejki trójmiejskiej z której pojechaliśmy do Sopotu wykąpać się i odpocząć po trudach biegu.

Przed  godz 20  byliśmy  z  powrotem w Gdyni i udaliśmy się do Centrum Kultury i Rozrywki  na  zaplanowane  tam  zakończenie całej  imprezy. Na  pierwszym  piętrze ( ruchome schody - jaka ulga dla zmęczonych nóg ;-)) ) zarezerwowane   zostały    na   środku  sali  stoliki   dla  uczestników  biegu. Tym  razem  skorzystałem  z   bonu żywieniowego  otrzymanego  od  organizatorów  w  ramach  wpisowego. Kuchnia   wietnamska  spisała  się  na  medal  –  spora  porcja  zielonego  ryżu ( pierwszy raz taki jadłem )  polanego sosem  z  kawałkami delikatnego kurczaka  i  do tego  surówka ( palce lizać ). A do polepszenia  apetytu - kufelek  dobrego  piwa.  Uroczystość  rozpoczęła   się  parę  minut   po dwudziestej   podczas   której  wręczono  nagrody  w  klasyfikacji  generalnej, następnie   uhonorowano   zwycięzców   w   klasyfikacjach    wiekowych   i   wręczono  specjalne   nagrody  –  niespodzianki. Po skończonej uroczystości i otrzymaniu komunikatów końcowych biegu (pełny dystans  75 km pokonało 58  zawodników  w  tym  jedna  kobieta) jeszcze  dłuższą  chwilę  rozmawialiśmy  i  umawialiśmy  się  z  kolegami  na  następne  imprezy  biegowe. Koledzy  udali się  na  nocny  pociąg  do domu, a  my  u  kuzynki w Sopocie “wylądowaliśmy” po godz. dwudziestej drugiej. W niedzielę  rano pogoda  trochę  się  popsuła, lecz  nie  zniechęciła nas do wybraniu się na Sopockie Molo i spaceru po plaży. Po południu przyjechał brat  i zabrał  nas do siebie. Do domu bez żadnych niespodzianek i z bagażem pełnym wrażeń wróciliśmy  w  poniedziałkowe popołudnie (12.02 ).

            Podsumowanie imprezy:

-  trasa biegu została profesjonalnie przygotowana i zabezpieczona przed nieproszonymi osobami,
-  punkty żywieniowe bardzo dobrze zaopatrzone (ciastka, banany, kawa, woda),
-  bardzo sprawnie i sympatycznie prowadzone biuro zawodów,
-  zafundowanie zawodnikom darmowe poruszanie się komunikacją miejską ( 08 – 11.02 ),
-  sprawna komunikacja miedzy metą, a szatnią na GOSiR,
-  dobrze zabezpieczone szatnie na linii startu – mety,
-  świetne dania kuchni wietnamskiej, zafundowane nam przez organizatorów w ramach bonów
    żywieniowych,
-  bardzo ładny medal pamiątkowy i gustownie zrobiona koszulka,
-  na mecie bogaty program artystyczny,
-  dla uatrakcyjnienia zawodów odbyły się biegi towarzyszące  i  za to należą się DUŻE BRAWA

Minusami imprezy było:

-  słaba reklama biegu w Trójmieście, a szczególnie w Polsce,
-  niefortunne wybranie miejsc na otwarcie i zakończenie imprezy, gdyż panował duży hałas
   robiony przez całkiem  przypadkową młodzież, która rozpraszała nastrój wielkiej imprezy
    jakim był ten bieg,  oraz wyganianie ich pomimo rezerwacji - z zajmowanych stolików,
-  słabe zainteresowanie mieszkańców miasta zawodami na trasie i mecie.
-  brak klasyfikacji kobiet ( czyżby organizatorzy  nie darzył  ich  sympatia  według  przysłowia:
“ baba  z  wozu, koniom lżej” ),

Bieg ten po usunięciu drobnych niedociągnięć ma bardzo duże szanse stać się najlepszymi  zawodami  biegowymi w  Polsce. Tym  bardziej, że  ma duże wsparcie w władzach miasta, a nad organizacją i przebiegiem  czuwa  nasz czołowy supermaratończyk Andrzej Magier.


Krzysztof Grzybowski
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
e-mail:bigfut@amator.and.pl
tel.( 095 ) 736-90-48


Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania   AMATOR,  
bigfut@poczta.onet.pl     www.amator.fc.pl  
Wszelkie prawa zastrzeżone